We Włoszech nie należy pytać, kto na kogo głosował. Tajność jest ogólnie przyjętą i powszechnie przestrzeganą zasadą. Ale przed najbliższą turą wyborów do władz lokalnych połączonych z referendum w sprawie zmniejszenia liczby deputowanych i senatorów podśmiewa się z tej zasady nawet „la Repubblica”.
„Członkowie rządu, którzy dziś przysięgają głosować za reformą parlamentu, łatwo mogą nad urną ulec wdziękom strony przeciwnej. Często przecież tak bywa, chociaż nigdy się o tym nie mówi” – pisze Tommaso Ciriaco, wymieniając zwolenników i przeciwników zmian w parlamencie z różnych ugrupowań z koalicji rządzącej i opozycji. Ciriaco przytacza też przykład dylematu, przed którym stanęli członkowie terenowych komórek Partii Demokratycznej (PD) z Mediolanu, kiedy kilka dni temu z kwatery głównej partii, mieszczącej się przy rzymskim Largo del Nazareno, otrzymali polecenie zarezerwowania miejsc na plakaty wyborcze.
– To ma być kampania za czy przeciwko? – pytali, pragnąc jak najlepiej wypełnić zadanie. – Powiemy wam później, tymczasem zarezerwujcie miejsce – brzmiała odpowiedź.
Czytaj też: Pompeje czy gospodarka? Włochy ratują się i zadłużają
Włosi szukają oszczędności
Partii Demokratycznej do tej pory nie udało się uzgodnić stanowiska w kwestii reformy parlamentu. Jej sekretarz Nicola Zingaretti (młodszy brat filmowego komisarza Montalbano Luki Zingarettiego) zgodziłby się na zmianę pod warunkiem, że parlament (jeszcze w obecnym składzie) przegłosowałby choćby jedną z długiej listy reform ordynacji wyborczej. Nowa ordynacja powinna, jego zdaniem, m.in. wprowadzić 5-proc. próg wyborczy, co definitywnie podcięłoby skrzydła byłemu premierowi z PD Matteo Renziemu, stojącemu dziś na czele własnego ugrupowania Italia Viva. Giorgio Gori (także z PD), burmistrz Bergamo, najciężej chyba doświadczonego koronawirusem miasta we Włoszech, jest natomiast zdania, że nawet najlepsza ordynacja nie zrównoważy szkód wynikających ze zmiany konstytucji, zawsze potencjalnie groźnej dla demokracji.
Zmniejszenie liczby deputowanych i senatorów zaproponował już parę lat temu, jako hasło wyborcze, Ruch Pięciu Gwiazd (5S), twierdząc, że ograniczenie z 630 do 400 osób w niższej izbie parlamentu, a z 315 do 200 w izbie wyższej przyniesie Włochom oszczędności rzędu 100 mln euro rocznie. Wyliczając jednak pensje, składki i inne koszty utrzymania „niepotrzebnych” 230 deputowanych i 115 senatorów, Carlo Cottarelli z Obserwatorium Wydatków Publicznych (Osservatorio CPI) dzisiaj szacuje, że oszczędności nie przekroczą 57 mln. W przeliczeniu na jednego Włocha daje to 95 centów, czyli mniej więcej jedną kawę, i to wypitą przy barze, a nie przy stoliku (bo taka kosztuje już więcej). Reforma, zdaniem jej zwolenników, powinna jednak przede wszystkim usprawnić funkcjonowanie parlamentu i zapobiec nieograniczonemu mnożeniu się utrzymywanych przez obywateli członków nieefektywnej „parlamentarnej kasty”.
Czytaj też: W Rzymie epicentrum fety na cześć Rafaela
Wieczny chaos we włoskiej polityce
Chociaż na pierwszy rzut oka bardzo ładnie wygląda, reforma składu parlamentu budzi sporo kontrowersji. Na zmianę ustawy zasadniczej w dumnej ze swojej demokracji Italii muszą się zgodzić dwie trzecie deputowanych każdej z izb parlamentu, a jeśli takiej zgodny nie ma, to ledwie jedna piąta członków którejś z izb może przegłosować konieczność referendum. No i tak to właśnie się odbyło w przypadku propozycji 5S.
Referendum w tej kwestii pierwotnie miało się odbyć 29 marca. Wobec pandemii trzeba je było odłożyć. Pod koniec lipca rząd, łącząc referendum z wyborami do władz lokalnych siedmiu regionów i głosowaniem na burmistrzów ponad tysiąca gmin, zaproponował, że Election Day (Włosi kochają takie amerykańskie określenia, nawet jeśli niekoniecznie wiernie odzwierciedlają rzeczywistość) odbędzie się 20 i 21 września. Oczywiście nie obyło się bez protestów, ale ostatecznie w połowie sierpnia Trybunał Konstytucyjny tę datę przyklepał.
Chaos spowodowany epidemią spotęgował tymczasem zwykły bałagan, od lat panujący we włoskiej polityce. Dziwaczna koalicja, rządząca w Rzymie od roku, składa się z przedstawicieli Ruchu Pięciu Gwiazd, którzy na początku kariery zarzekali się, że nigdy nie wejdą w sojusz z postkomunistyczną lewicą, czyli Partią Demokratyczną – i z tego właśnie ugrupowania. PD „załatała” dziurę i zastąpiła w rządzie prawicową Ligę Matteo Salviniego, kiedy ten rok temu wycofał się, próbując wymusić przedterminowe wybory. Wtedy do koalicji przystąpili jeszcze członkowie Italia Viva, czyli odłamu PD pod wodzą Matteo Renziego, i malutkie centrolewicowe ugrupowanie Liberi e Uguali (LeU).
Drugi gabinet Giuseppe Contego poparli też Włosi z zagranicy, czyli Movimento Associativo Italiani all′Estero (MAIE). Ci ostatni zresztą na reformie parlamentu stracą najwięcej, bo zamiast 12 będą mieli tylko ośmiu deputowanych i tylko czterech zamiast sześciu senatorów.
Według ostatnich sondaży za reformą parlamentu opowie się ponad 70 proc. głosujących. I jeśli rzeczywiście taki mniej więcej będzie rezultat, to Ruch Pięciu Gwiazd okaże się bezdyskusyjnie największym zwycięzcą. Paradoksalnie jednak tę wiktorię będzie zawdzięczał również populistycznej Lidze Salviniego, prawicowym Braciom Włoskim (Fratelli d’Italia), a także Silvio Berlusconiemu, którego Forza Italia zdecydowanie popiera oszczędności.
Czytaj też: Młodzi roznieśli wirusa? Włoski konflikt pokoleń
Głosowanie w pandemii i w szkole
20 września od godz. 7 rano do 23 i 21 września od godz. 7 do 15 Włosi mają przyjąć lub odrzucić reformę parlamentu, a przy okazji wybrać władze regionalne Wenecji Euganejskiej, Toskanii, Kampanii, Ligurii, Apulii, Doliny Aosty i Marchii, głosować w pierwszej turze na burmistrzów ponad tysiąca gmin, w tym Wenecji, Reggio Calabria, Trydentu i Bolzano, Mantui, sycylijskiego Nuoro i alpejskiej Aosty, a także wyłonić w wyborach uzupełniających deputowanych z jednego okręgu na Sardynii i jednego w regionie Wenecji Euganejskiej. Dwudniowe głosowanie ma zapobiec tworzeniu się w lokalach i przed nimi groźnych podczas pandemii zgromadzeń i pozwolić na odpowiednią dezynfekcję lokali, urn itd.
Jako lokale wyborcze tradycyjnie wykorzystywane są szkoły. Będzie tak też tym razem, mimo że rok szkolny ma się rozpocząć kilka dni wcześniej – w poniedziałek 14 września. Przy urnach nie sposób więc będzie uniknąć dyskusji o uczniach w maseczkach, porozsadzanych w jednoosobowych ławkach i odpowiadających na pytania nauczycieli (z reguły po pięćdziesiątce, a więc należących do grupy podwyższonego ryzyka zakażeniem SARS-CoV-2).
Po wyborach również liczenie głosów będzie odbywało się w szkołach (bo gdzieżby indziej), co w praktyce wydłuży dzieciakom ferie o kolejny tydzień. Być może będzie to jednak z pożytkiem dla młodych ludzi, bo przez ten czas producenci nowych ławek zdążą znaczną ich część dostarczyć do miejsc przeznaczenia. Chociaż nie jest wcale jasne, czy będzie gdzie je ustawić, bo w całych Włoszech brakuje 20 tys. klas (w Rzymie 400, na południu Włoch – 10 tys.).
Czytaj też: Dać obywatelstwo czy wyprosić? Włoski spór o imigrantów
Walka z wirusem i o popularność
Pomijając już logistyczne kłopoty, głosowanie 20 i 21 września jest nie lada utrapieniem dla samych polityków. Od początku epidemii trudno się oprzeć wrażeniu, że niektóre decyzje władz lokalnych, np. w regionie Wenecji Euganejskiej (Veneto) czy Kampanii, podejmowane są właśnie w perspektywie wyborów. Luca Zaia (Liga), który chciałby trzeci raz zostać gubernatorem Veneto, już na samym początku pandemii nakazał przeprowadzenie masowych testów przesiewowych i dziś twierdzi, że dzięki temu udało się znacznie ograniczyć liczbę ofiar śmiertelnych. We Włoszech system opieki zdrowotnej jest w gestii władz lokalnych. Veneto to bogaty region, więc Zaia mógł podjąć decyzję o masowych badaniach, nie oglądając się na Rzym i nie prosząc o pomoc z centrali.
Dysponujący znacznie bardziej ograniczonymi środkami gubernator Kampanii Vincenzo De Luca (PD) musiał znaleźć inny sposób na zdobycie większej popularności. Zasłynął wobec tego niezwykle barwnymi wypowiedziami skierowanymi przeciwko potencjalnym roznosicielom wirusa, a ostatnio zagroził nawet, że na nowo zamknie region dla wszystkich przybyszów z innych części kraju i reszty świata.
Górą Salvini i Berlusconi?
Kolejną trudną kwestią, której trzeba będzie stawić czoła na szczeblu lokalnym, są powyborcze sojusze. Ruch Pięciu Gwiazd, który jest stosunkowo nowym graczem na scenie politycznej, nie ma właściwie żadnego oparcia „w terenie”. Tradycyjnie dobrze zakorzeniona na szczeblu lokalnym jest PD, ale już w październiku może się okazać, że wobec stale malejącej liczby jej zwolenników w wielu regionach zwyciężą Salvini i Berlusconi.
Wyniki wyborów do władz regionalnych, które odbyły się jeszcze przed epidemią koronawirusa 26 stycznia, w Emilii Romanii przyniosły zwycięstwo PD, ale w Kalabrii – prawicy.