Sputnik V to nazwa rosyjskiej szczepionki przeciw Covid-19, nieprzypadkowo nawiązująca do pamiętnego zwycięstwa ZSRR nad USA w październiku 1957 r. Wówczas Sputnik-1 został pierwszym sztucznym satelitą Ziemi, a Amerykanie wpadli w popłoch, widząc, że przegrywają kosmiczny wyścig. Przegonili Rosjan dopiero 12 lat później, wysyłając ludzi na Księżyc.
Sputnik V (V od ang. vaccine, czyli szczepionka) też miałby świadczyć o ponownej dominacji rosyjskiej myśli naukowo-technicznej (preparat powstał w państwowym instytucie). Trudno jednak mówić o powtórce z historii. Choć bowiem o zatwierdzeniu preparatu do użycia (ale tylko w awaryjnych sytuacjach, czyli np. poważnego zagrożenia personelu medycznego) poinformował w ubiegłym tygodniu sam prezydent Putin, świat naukowy odniósł się sceptycznie do tej wiadomości. Tworzenie szczepionki to nie sprint, ale długi, wieloetapowy bieg. Tymczasem rosyjski preparat dopiero rozpoczął trzecią fazę badań klinicznych, podczas której, dzięki udziałowi tysięcy ochotników, można ostatecznie ocenić skuteczność oraz – co nie mniej ważne – bezpieczeństwo szczepionki. Innymi słowy, nie wiadomo, czy Sputnik V potrafi bez poważnych skutków ubocznych (a Rosjanie zastosowali stosunkowo nową technologię) chronić przed wirusem SARS-CoV-2. Ponadto Chińczycy już 25 czerwca zatwierdzili własną szczepionkę do stosowania wśród żołnierzy (też nie przeszła trzeciej fazy badań klinicznych), więc to raczej im należałaby się palma pierwszeństwa. A obecnie na świecie trwają prace nad ponad 165 szczepionkami – 31 z nich znajduje się w fazie badań z udziałem ludzi, w tym 8 w ostatniej, trzeciej.
Działania Moskwy budzą poważne obawy, czy szczepionkowy wyścig nie stanie się politycznym spektaklem, w którym bezpieczeństwo ludzi zejdzie na dalszy plan.