Demonstracje i strajki trwają nie tylko w Mińsku i Grodnie, ale także w innych, mniejszych miastach, które dotychczas żadnego protestu nie oglądały, a ludzie bali się wymówić takie słowo, jeśli w ogóle je znali.
Adam Michnik: Wszyscy patrzymy teraz na Białoruś
Milicja nie znajduje odpowiedzi
Ludzie okazują wiele inwencji, o jaką ich nie podejrzewałam (za co przepraszam). Na ulice wychodzą kobiety ubrane na biało, z kwiatami, pokojowe na 100 proc. Trudno je zaatakować. Bić? Strzelać? Wyłapywać i wciskać do kibitek? A one piszą na transparentach: „Sasza, przestaniemy cię kochać, jeśli będziesz nas bić”. Milicja nie znajduje odpowiedzi.
Skoro nie można zebrać się na żadnym z placów stolicy, zorganizować wiecu, ludzie urządzają spacery czy raczej marsze w różnych częściach miasta. Kierowcy blokują milicjantów, trąbią – jak kiedyś w Belgradzie, jak w Kijowie – wyrażając solidarność z tymi, którzy się zbierają. Widać, że Białorusini odrobili lekcję, w szybkim tempie nauczyli się, co to znaczy protestować. Tak przeciągających się protestów chyba nigdy w kraju nie było. Zwykle kończyło się na pierwszym starciu, potem wszyscy rozchodzili się pospiesznie. Jeśli w ogóle wyszli zaprotestować.
Nigdy nie było też tylu zatrzymanych, sądzonych, uwięzionych. Władze mówią o 7 tys., może żeby zastraszyć społeczeństwo, bo liczba jest piorunująca. Ale ludzie już się nie boją, nie wracają do domów, nie zasłaniają okien, jak to było dotychczas.
Czytaj też: Łukaszenka gra ropą
Ktoś musi budować strategię
Dziś opozycja nie czuje się samotna i wyobcowana jak jeszcze niedawno. Są ranni i dwie ofiary śmiertelne: to władza zaatakowała. I to zostanie jej zapamiętane na zawsze. Pewnie też nie zostanie wybaczone.
Czytaj też: Konkurenci do aresztu, Łukaszenka na zawsze
Bardzo trudno prowadzić i kontynuować protest, kiedy lidera czy liderki nie ma na miejscu. Ktoś musi mieć pomysł, przewidywać, zbudować strategię. Spontan jest wspaniały, ale taką akcję trzeba rozgrywać mądrze i bez chaosu. Pójście na żywioł może skończyć się porażką. Tymczasem białoruska opozycja jest pozbawiona przywództwa, Swiatłana Cichanouska musiała uciec z kraju w obawie przed zemstą władzy, w obawie o życie własne i najbliższych.
Tym większe uznanie dla Białorusinów, że mimo sytuacji bardzo trudnej potrafili wziąć sprawy w swoje ręce i kontynuować protesty. Tego chyba Aleksandr Łukaszenka się nie spodziewał. Ani kobiet na pierwszej linii, ani nasilających się objawów niezadowolenia.
Każdy zagon kapusty ma swój koniec
W gruncie rzeczy białoruski dyktator zawsze gardził ludźmi. Był przekonany, że nie stać ich na sprzeciw, pozostawał tak zapatrzony w siebie, że nie dopuszczał nawet wyobrażenia o sprzeciwie. Wcześniej bił, zamykał do więzień, prześladował, a nawet zabijał tych, którzy myśleli inaczej i dawali temu wyraz, angażując się w działalność polityczną. To skutkowało, władza trwała niezagrożona.
Ile razy zastanawialiśmy się w gronie obserwatorów białoruskiej rzeczywistości, jak to się dzieje, że system trwa, a Łukaszenka może robić, co zechce? Że ludzie tolerują taki stan rzeczy? No właśnie: tak się działo, Białorusini zawsze mówili, że najcenniejszymi wartościami są pokój i spokój – i dla nich są gotowi wiele poświęcić. Mówili o sobie, że wolą schować głowę w kapustę. Ale każdy zagon kapusty ma swój koniec.
Czytaj też: W Mińsku strzelano do nas kulami „Made in Poland”
Robotnicy dołączają do protestów
W czwartek do protestów dołączyli robotnicy wielkich zakładów, fabryk. To też nowa jakość – działalność opozycyjna dotychczas była domeną inteligentów, ludzi kultury, sztuki, studentów. Robotników myślenie opozycyjne wobec władzy nie kręciło. Mieli swoją pracę w fabrykach lub kołchozach, państwową telewizję wieczorem, wystąpienia Łukaszenki z przeróżnych okazji – wystarczało, żeby żyć.
Kiedy wolno było przywieźć z zagranicy 20 kg pralki czy lodówki na osobę, to się zbierali po cztery osoby – za drobną opłatę – i pralkę wieźli przez granicę. Mało ich poruszała ogólna głupota białoruskiej polityki. A kobiety, robotnice, kilka lat temu uznały Łukaszenkę za najbardziej męskiego pośród Białorusinów. Ten czas właśnie się skończył. Za polem kapusty jest otwarta przestrzeń i stamtąd widać jak na dłoni rzeczywistość. I Łukaszenkę, dla którego liczy się wyłącznie władza.
Jeżeli ten nurt protestu, wzmagającego się poczucia krzywdy, jakiej doznali z ręki władzy poprzez bezwstydne sfałszowanie wyniku wyborów prezydenckich, będzie się rozszerzał i ogarnie także klasę robotniczą, to może się zebrać potrzebna masa krytyczna. Taka, której się nie pokona. A z pewnością teraz Białorusini będą umieli się policzyć. Tego im brakowało – żeby się policzyli i poczuli siłę.
Czytaj też: Bruksela potępia Mińsk. Upadł pomysł Morawieckiego
Potrzeba lidera
Łukaszenka jest typem dyktatora, który nie odejdzie sam, na żaden okrągły stół też bym nie liczyła. Nie ten format polityka. On nie chce ani nie potrafi podzielić się władzą czy oddać ją w eleganckim stylu. Czuje się właścicielem kraju i ludzi, ich umysłów. Przez 26 lat swoich rządów brał jej więcej i więcej, depcząc po drodze wszelkie demokratyczne zasady. Poniżał i manipulował. Budził strach.
Może, skoro front protestu się poszerza, wyłoni się lider, który przejmie kierowanie opozycją. Swiatłana Cichanouska chciała doprowadzić do zmiany, do wolnych, niezależnych wyborów. Tego, co zrobiła dla Białorusi, nie da się przecenić. Bo jeśli nawet Łukaszenka nie odda tym razem władzy, to nie będzie już rządzić uległym społeczeństwem.