Nietrudno zgadnąć, dlaczego Joe Biden wybrał właśnie ją. Dawno już zadeklarował, że jego partnerką w wyborach będzie kobieta, a po fali protestów przeciw rasizmowi wiadomo było, że najwięcej szans mają Afroamerykanki. Największymi konkurentkami Harris były doradczyni Obamy ds. bezpieczeństwa narodowego Susan Rice i szefowa afroamerykańskiej grupy w Izbie Reprezentantów Karen Bass. Obie odpadły, gdyż mają za sobą ważne potknięcia, stanowiące łatwy cel dla republikanów.
Czytaj też: W USA pandemia nie gaśnie. A Trump dalej bez maseczki
Harris, bezpieczny wybór
Do Kamali trudno się będzie przyczepić, nie wlecze się za nią żaden poważniejszy bagaż błędów, a zalet ma mnóstwo. Była prokuratorem generalnym Kalifornii – pierwszą kobietą na tym stanowisku w tym stanie – i może się wykazać, także jako senator, długim dorobkiem w walce o prawa i interesy biednych i wykluczonych, tradycyjnego elektoratu Partii Demokratycznej. Nie należy zarazem do jej radykalnej lewicy, co też jest atutem, bo Trump i jego obóz usiłują wmówić Amerykanom, że demokraci odbiorą im wolność i zaprowadzą socjalizm. Tandem Biden–Harris zupełnie nie pasuje do takiej narracji.
Kamala to także jedna z tych polityków (polityczek), którzy potrafią porwać tłumy – jej energia i entuzjazm są zaraźliwe, a tego właśnie potrzeba w kampanii 77-letniego Bidena, nazywanego przez Trumpa „śpiącym Józiem”, bo w długich monologach czasem traci wątek i zaczyna mówić nieskładnie.
Czytaj też: