Rozwiązany 25 marca 1707 r. parlament Szkocji niniejszym wznawia obrady – tymi słowami Winnie Ewing otworzyła pierwsze posiedzenie zgromadzenia w Edynburgu w maju 1999 r. Stwierdzenie nie było jednak w pełni zgodne z prawdą. Parlament rzeczywiście odtworzono, ale jako izbę regionalną, zależną od londyńskiej Izby Gmin w takich dziedzinach jak obronność, polityka zagraniczna, handlowa i energetyczna.
Czytaj też: Rozsadzanie królestwa
SNP dominuje w Szkocji
Szkocka Partia Narodowa (SNP) wygrywa wybory regionalne nieprzerwanie od 2007 r. Od 2015 r. zdobywa też większość szkockich mandatów do Izby Gmin. Ugrupowanie niesie na sztandarach postulat oderwania kraju od Zjednoczonego Królestwa, a raz, w 2014 r., udało mu się doprowadzić do plebiscytu. Ponad 55 proc. osób chciało jednak pozostać w brytyjskim państwie.
Ale sytuacja się zmieniła. Brytyjczycy opowiedzieli się za wyjściem z Unii wbrew woli większości głosujących w Szkocji. Umiarkowanego i prouninego Davida Camerona na stanowisku premiera zastąpiła Theresa May, później Boris Johnson. Ten ostatni zbagatelizował pandemię koronawirusa, czego skutkiem jest notowana w Wielkiej Brytanii czwarta na świecie liczba zgonów wywołanych przez Covid-19.
Taki ciąg wydarzeń doprowadził do ponownego nasilenia żądań secesyjnych ze strony liderki SNP i pierwszej minister Szkocji Nicoli Sturgeon. Od początku roku poparcie dla partii w kraju wzrosło z blisko 37 do niemal 50 proc. Cztery sondaże opublikowane od czerwca zgodnie wskazują też, że większość obywateli opowiada się za niepodległością – w ostatnim, przeprowadzonym przez YouGov, za secesją opowiedziało się 53 proc. respondentów.
Czytaj też: Brexit oczami Szkotów
Ofensywa wdzięku Johnsona
To poważny sygnał ostrzegawczy dla Johnsona. Sturgeon na pewno wykorzysta prawdopodobny przyszłoroczny sukces wyborczy do odnowienia postulatu zwołania referendum niepodległościowego. Dlatego brytyjski premier i jego najbliżsi współpracownicy od kilku tygodni prowadzą ofensywę wdzięku w Szkocji. Najważniejsi politycy rządu częściej odwiedzają region i podkreślają korzyści płynące z bycia częścią Zjednoczonego Królestwa.
To przede wszystkim argumenty skupione wokół handlu i statystyk gospodarczych, co jest dość paradoksalne. Do złudzenia przypomina bowiem strategię zwolenników pozostania w Unii z czasów kampanii brexitowej. Jedną z głównych przyczyn ich porażki było nadmierne przywiązanie do danych. Obóz probrexitowy na czele z Johnsonem swój przekaz oparł na emocjach, co okazało się dużo skuteczniejsze.
Najnowsza oś sporu na linii Johnson–Sturgeon przebiega wokół kompetencji, które rząd w Szkocji mógłby przejąć po brexicie. Jeszcze w 2017 r. SNP uderzała w brytyjski rząd, publikując listę 111 uprawnień, które powędrują z Brukseli do Londynu, ograniczając samorządność Szkotów. Premier sprytnie wykorzystał ten fakt i pod koniec lipca nawiązał do tej retoryki – publikując listę 111 obszarów, w których Szkocja zyska suwerenność. To w dużej mierze kwestie symboliczne, które ciężko zweryfikować.
Czytaj też: Szkoci nie chcą wychodzić z Unii
Referendum wymaga zgody Johnsona
Niepodległościowe ambicje Szkocji są od lat problemem dla brytyjskiego rządu, ale od 2016 r. uwaga decydentów skupiała się bardziej na wątkach brexitowych. Ten stan rzeczy już zaczął się zmieniać, a kolejne miesiące najpewniej tylko pogłębią tarcia w relacjach Londynu z Edynburgiem.
Zwołanie ponownego referendum niepodległościowego wymaga jednak zgody brytyjskiego rządu. Johnson odrzucił ten postulat w styczniu tego roku. Jak przypomniał, ostatnim razem Sturgeon zapewniała, że ówczesne referendum będzie jedynym w tej sprawie na pokolenie.
Oczywiście zdecydowane zwycięstwo SNP w przyszłorocznych wyborach regionalnych dałoby Sturgeon silny mandat do ponowienia postulatu secesji. Można by nawet stwierdzić, że odrzucenie go przez Johnsona byłoby niedemokratyczne. Ale Boris już udowadniał, że presja społeczna nie odgrywa wielkiej roli przy podejmowaniu decyzji. Było tak choćby przy okazji afery jego najbliższego doradcy Dominica Cummingsa, kiedy wbrew powszechnemu oburzeniu zdecydował się zachować go na stanowisku.
Czytaj też: Doradca Johnsona złamał zasady kwarantanny