Bilans wyborów prezydenckich w Białorusi to wielotysięczne protesty w dziesiątkach miejscowości, 3 tys. aresztowanych w powyborczą noc, brutalne starcia ze służbami mundurowymi i (stan na poniedziałek) co najmniej jedna ofiara śmiertelna. Według oficjalnych wyników ponownie wygrał Aleksandr Łukaszenka z wynikiem w granicach 80 proc., a Swiatłana Cichanouska, kandydatka zjednoczonej opozycji, otrzymała niespełna 10 proc. głosów.
Opozycja odrzuciła te rezultaty jako wynik fałszerstwa. I przyjęła proste zasady protestu: ma być bezwzględnie pokojowy, długotrwały i samoograniczający się w sensie politycznym. Zwolenników Cichanouskiej łączą bowiem konkretne cele: wolne wybory, koniec represji i przywrócenie demokratycznej konstytucji. Tak czytelne postawienie sprawy motywuje ludzi do wychodzenia na ulice.
Wobec kontrolowania mediów oficjalnych powstał drugi medialny obieg. Jego przekaz płynie przez niezależne portale internetowe, kanałami na YouTube i w popularnej aplikacji Telegram, dociera już do ogromnej części społeczeństwa. Media drugiego obiegu uważane są za wiarygodne, ufa się im np. w kwestii dotyczących dynamiki pandemii. Z tej perspektywy reżim Łukaszenki mentalnie wciąż tkwi w latach 80. lub 90. – wyłącza telefony i odcina internet. Są na to sposoby: serwery proxy, coś w rodzaju sieci wewnętrznego, zaszyfrowanego internetu, stworzonego przez połączenie komputerów kilkudziesięciu tysięcy osób – te narzędzia jednak nie zawsze działają. Dużą rolę odgrywa diaspora białoruska, dziennikarze i blogerzy przebywający za granicą, zbierający informacje i przekazujący je mediom w swoich krajach. Dzięki temu, choć na miejscu jest mało zachodnich dziennikarzy, blokada informacyjna nie jest skuteczna.
Mimo powszechnej świadomości fałszerstw Białorusini postanowili zachowywać się tak, jakby uczestniczyli w uczciwym akcie wyborczym.