W Mińsku zatrzymano Maryję Maroz, szefową sztabu kandydatki w niedzielnych wyborach Swiatłany Cichanouskiej – podała tuż po zdarzeniu niezależna Nasza Niwa, a za nią inne agencje i portale. Już ją wypuszczono. Jak powiedziała dziennikarzom NN, przeprowadzono z nią rozmowę ostrzegawczą na temat odpowiedzialności za „organizowanie niesankcjonowanych imprez”.
Zatrzymanie Maroz to nie przypadek
To stary chwyt Aleksandra Łukaszenki, próba zastraszenia rywalki i elektoratu. Sugerowanie, że naruszają prawo lub chodzą na pasku Zachodu – Maroz zatrzymano, gdy wychodziła z ambasady Litwy. I nie był to wcale przypadek, lecz próba pokazania Białorusinom, że sztab opozycyjnej kandydatki skumał się z obcymi, wrogimi oczywiście, siłami, nie jest samodzielny, a to, co nastąpi, choćby protesty czy wiece, będzie zagraniczną ingerencją w politykę kraju.
Zatrzymanie wpisuje się znakomicie w ton kampanii Łukaszenki, który od początku straszy spiskiem domniemanego wroga wobec Mińska. Oskarżał już przecież zachodnich dziennikarzy i Rosję; zatrzymanie najemników z Grupy Wagnera było wisienką na torcie. Tak działo się zawsze, a bywało nawet gorzej – ludzie ginęli bez wieści właśnie przed wyborami.
Białorusini chcą zmiany. To wystarczy?
Pytanie, co na to wyborcy? Czy dadzą się zastraszyć i karnie zagłosują na Saszę, czy wyzwolili się już dostatecznie spod wpływu oficjalnej propagandy i poczuli wolnymi obywatelami? A także: jaka część elektoratu poczuła, że to, co teraz się wydarzyło, jest szansą dla społeczeństwa obywatelskiego? Że już będzie je trudno zamknąć w klatce z szyldem „BY” i zmusić do akceptowania umowy społecznej: ja wam becikowe, wy mnie spokój i posłuszeństwo. Że zryw i poruszenie, jakie teraz następuje, jest najsilniejsze w historii kraju i najwyraźniej spontaniczne.
Hasło „chcemy zmiany” jest wytłumaczeniem tego, co zachodzi w głowach. Ludzie mają dość takiego stylu rządzenia, znanych czy raczej znanej twarzy, wyzierającej zewsząd. Nie chcą dłużej uczestniczyć w tej maskaradzie. Łukaszenka dotychczas lekceważył wszystkich, wyśmiewał, poniżał, wykpiwał, nikogo nie szanował, nawet do ministrów rządu mówił na „ty” i rugał ich publicznie jak krnąbrnych uczniaków. A opozycję poniewierał nieustannie.
Czytaj też: Czy oswajanie Łukaszenki ma sens?
Łukaszenka. Koniec pewnej epoki?
Można się zastanawiać, dlaczego pozwalano mu na to tak długo, dlaczego tyle szans i inicjatyw opozycji przepadło, tylu działaczy poniosło śmierć, musiało opuścić kraj lub zapłaciło utratą wolności na lata. Jak widać, nadciąga koniec pewnej epoki. Używam słowa „nadciąga”, bo czy nadciągnie, to się okaże w najbliższą niedzielę.
Maryję Maroz wypuszczono, bo Łukaszenka kojarzy chyba parę prostych faktów. Dostrzega prawdziwe obywatelskie poruszenie, jakiego już nie można zlekceważyć. Rozumie, że aresztując szefową sztabu Cichanouskiej, może wprawdzie sprowokować reakcję Białorusinów, ale nie będzie to strach, lecz wściekłość. I pewnie musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy tego właśnie chce. Pobicie kandydata Władimira Nieklajewa w 2010 r., uwięzienie Ołesia Białackiego, Mikołaja Statkiewicza – to uszło mu na sucho, bo opozycja była słaba, a społeczeństwo bezwolne. Teraz może być inaczej. Opozycja wprawdzie nie jest jeszcze mocna, ale społeczeństwo reaguje inaczej niż przed dekadą.
Czy Białoruś zda test dojrzałości?
No i jeszcze jest Zachód. Czy warto prowokować kolejne sankcje i zaburzenie relacji? Zachód sytuacją na Białorusi interesuje się marginalnie, Łukaszenka stracił palmę pierwszeństwa wśród dyktatorów na rzecz Erdoğana, choć tego drugiego nikt dyktatorem nie nazywa wprost.
Czy rzeczywiście wszyscy Białorusini są dziś w opozycji, jak twierdzą entuzjaści? Oby. Na ulice Mińska musiałoby wyjść pół miliona ludzi albo milion, jak w Kijowie. To jest masa krytyczna. Z pewnością nowe pokolenie Białorusinów, jakie wyrosło po drodze, stanie wkrótce przed egzaminem dojrzałości.
Czytaj też: Parada na Białorusi. Łukaszenka zarazy się nie boi