Prezydent Emmanuel Macron – po niezbyt dla niego udanych wyborach samorządowych – zmienił premiera. Postawił na tym stanowisku Jeana Castexa, mniej dotąd znanego 55-letniego polityka, którego najdłużej pełnioną funkcją publiczną było merostwo miasteczka Prades (nieco ponad 6 tys. mieszkańców) w Pirenejach. Samo nazwisko – Castex – jest zniekształconą formą gaskońskiego słowa Castèth, co by odpowiadało staropolskiemu słowu kasztel, zamek. Ale Castex z żadnego zamku nie pochodzi: jest synem pary nauczycielskiej. Od pięciu pokoleń cała rodzina to głównie chłopi i rzemieślnicy z okolic okręgu Armagnac (znanego też z trunku podobnego do koniaku), czyli części historycznej Gaskonii. Kiedy Castex przedstawił się w telewizji, Francuzi nagle odkryli, że nowy szef rządu mówi z silnym akcentem z południowego zachodu Francji. W elitach administracyjnych pytano: skąd ten facet się urwał? Czy to wypada, by szef rządu tak mówił? W mediach społecznościowych zawrzało: straszny akcent, strugany heblem, prowincjonalny, do cholery z nim.
Francuska glotofobia
Uwag sympatycznych – że z południa to akcent śpiewny, że cool – było na początku zdecydowanie mniej. „Z akcentem z południa po prostu nie można zostać premierem – takie przynajmniej panuje przekonanie we francuskim społeczeństwie” – ocenia autorytet w dziedzinie socjolingwistyki Philippe Blanchet. Dlaczego?
Czy akcent prowincjonalny jest z miejsca stygmatem w społeczeństwie? Na pewno w wyższych kręgach stolicy. Posłanka z Tuluzy Carole Delga skarżyła się z trybuny parlamentarnej, że kiedy objęła stanowisko ministerialne, od razu dano jej odczuć niechęć, a nawet pogardę: że nie pasuje do standardów Paryża – zarówno z powodu akcentu, jak i skromnego pochodzenia; jej matka była sprzątaczką.