ŁUKASZ WÓJCIK: – Wygraliśmy?
PIOTR BURAS: – Jako Polska, tak. Ten szczyt budżetowy miał dramatyczny przebieg, ale doprowadził do sytuacji win-win dla wszystkich. Wygraliśmy, bo jako Polska w najbardziej wymiernej, finansowej kategorii jesteśmy jego głównym beneficjentem. Ale przede wszystkim wygraliśmy dlatego, że Unia wygrała.
A konkretnie?
Chodzi o dwie sprawy. Po pierwsze, udało się uzgodnić pomoc dla krajów najbardziej poszkodowanych przez pandemię. I to w krytycznym momencie, bo wszyscy przewidują gigantyczną recesję. Gdyby nie ta pomoc, część państw Unii wpadłaby w ogromne tarapaty, co mogłoby się skończyć nawet rozpadem wspólnoty. Potrzebne było szybkie działanie i to się udało.
A wspólne zadłużanie się Unii?
I to jest ten drugi element. Wydarzenie bez precedensu: na taką skalę państwa Unii postanowiły zaciągnąć wspólne długi, z których będą wypłacane dotacje i pożyczki dla państw ogarniętych kryzysem. Jeszcze w maju było to absolutnie nie do pomyślenia. Oczywiście, o potrzebie wspólnego zadłużania się mówili eksperci, think tanki. Wszyscy wiedzieli, że tak trzeba, brakowało tylko politycznej możliwości. Ale ona się w końcu pojawiła, głównie dzięki francusko-niemieckiemu kompromisowi i mozolnym, wielostronnym negocjacjom na szczycie. I w tym sensie jest to również polski sukces.
Co się musiało zmienić, aby do niego doszło?
Niemcy musiały się zmienić. Berlin przez lata wykluczał uwspólnotowienie długu, ale ta zmiana w Berlinie powoli dojrzewała. Przyczyniło się do niej wielu ekspertów i polityków związanych głównie z socjaldemokracją, ostatnio Olaf Scholtz i jego zaplecze w ministerstwie finansów. Ostatecznie ten zwrot jest też reakcją na głębokość obecnego kryzysu.