W ostatni piątek na ulicach całej Polski tysiące osób protestowało przeciw przemocy wobec kobiet. Dzień później Zbigniew Ziobro zapowiedział, że z początkiem nowego tygodnia zwróci się do resortu rodziny z prośbą o rozpoczęcie prac nad wypowiedzeniem konwencji przez Polskę.
Polska w jednym szeregu z Rosją?
Minister powtarza, że dokument jest nie do zaakceptowania, bo zawiera treści o charakterze ideologicznym, sprzeczne z polską tradycją i wartościami. Pytany o przykłady, wskazywał na kwestie związane z redefiniowaniem rodziny, płci i rzekomym promowaniem postaw homoseksualnych, przez PiS nagminnie definiowanych jako ideologia. Już na tym etapie minister się mylił, i to poważnie. Konwencja stambulska na żadnym etapie nie definiuje, czym w jej świetle jest rodzina. Absurdalne są więc oskarżenia, że może w jakikolwiek sposób atakować postrzeganie rodziny według polskiej tradycji. Prawdą jest z kolei stwierdzenie, że dokument zawiera wzmianki o kulturowym charakterze płci. Jednak wbrew temu, co twierdzi Ziobro (i kilku innych członków rządu), nie występują zamiennie, lecz komplementarnie do definicji płci w ujęciu czysto biologicznym. Już na tym etapie widać, że argumenty PiS są czysto polityczne, a ze stanem faktycznym nie mają wiele wspólnego.
Opozycja i przedstawiciele ruchów kobiecych skrytykowali pomysł Ziobry, przypominając, że odrzucenie konwencji stambulskiej postawi nas w jednym szeregu z państwami jawnie niedemokratycznymi, jak Rosja czy Azerbejdżan. Rząd odpiera te zarzuty, twierdząc, że zastrzeżenia do dokumentu ma nie tylko Warszawa. Stanowisko Solidarnej Polski w tej sprawie sprecyzował zastępca Ziobry, wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik. Na antenie Polsat News wymienił aż siedem krajów: Litwę, Łotwę, Słowację, Węgry, Czechy, Wielką Brytanię i Liechtenstein, które konwencji „nie chcą mieć w swoim porządku prawnym”. Wypowiedź Wójcika jest jednak nieprecyzyjna i mija się z prawdą.
Czytaj też: Jak pomagać ofiarom przemocy domowej
Wielka Brytania nie ratyfikowała. Ale...
Sprawdźmy, jak rzeczywiście wygląda status prawny ratyfikacji konwencji stambulskiej w wymienionych krajach – również w kontekście toczącej się tam debaty o ochronie kobiet przed przemocą w rodzinach i związkach. Dobrym przykładem jest Wielka Brytania. Rząd w Londynie konwencję podpisał w 2012 r., za kadencji Davida Camerona. Owszem, nie została ratyfikowana, ale trudno mówić o „niechęci do posiadania jej w swoim porządku prawnym”. Ostatni raport z procesu ratyfikacyjnego konwencji został złożony przed brytyjskim parlamentem 31 października 2019 r. przez Victorię Atkins, parlamentarzystkę Partii Konserwatywnej i podsekretarz stanu ds. ochrony osób szczególnie słabych i wykluczonych. Już w pierwszym akapicie można przeczytać, że rząd podpisał konwencję osiem lat temu w celu zasygnalizowania zaangażowania w ochronę kobiet przed przemocą domową, oraz że „w pełni utrzymuje postanowienie o ratyfikacji dokumentu”.
Dalej raport dokumentuje wszystkie zmiany w brytyjskim prawie, które wprowadzono po 2012 r. w celu zwiększenia ochrony kobiet. Wiele z nich, jak uchwalony w ubiegłym roku Akt o Przemocy Domowej, zawiera szerokie zapisy chroniące potencjalne ofiary przed przemocą. Zakazuje m.in. (po nowelizacji) używania argumentu o wzajemnej zgodzie czy komercyjnym charakterze stosunku seksualnego jako linii obrony przy oskarżeniach o ataki na tle seksualnym. Akt, podobnie jak inne dokumenty, wprowadzono właśnie w celu spełnienia kryteriów niezbędnych do ratyfikacji konwencji – a w kilku miejscach sięga nawet dalej, niż wymaga traktat.
Brytyjczycy nie ratyfikowali konwencji nie z powodów ideologicznych, ale proceduralno-budżetowych. Dokument wymaga całej sieci instytucji i inicjatyw pomocowych, w tym telefonicznych linii wsparcia, centrów porad psychologicznych i klinik prawnych. Większość z nich na Wyspach albo została w ostatnich latach zamknięta z powodu cięć budżetowych, albo jest przeciążona – to jednak problem, który dotyczy całej służby zdrowia i sektora publicznego, a nie tylko relacji państwo–ofiary przemocy. Biorąc pod uwagę liczbę i treść zmian, które od 2012 r. wprowadzono w brytyjskim prawie, trudno uznać stanowisko władz za „niechęć” do konwencji.
Czytaj też: Fundusz Sprawiedliwości. Na co idą miliony, jeśli nie na wsparcie ofiar?
Czesi dyskusję o gender mają za sobą
Bliżej do stanowiska polskich władz Czechom, ale debata wokół dokumentu była znacznie mocniej skoncentrowana na praktycznych aspektach przyjęcia konwencji. Rząd w Pradze podpisał ją w 2016 r. jako jeden z ostatnich krajów Unii. Nie ratyfikował jej do dziś, choć pozytywnie na temat procesu od lat wypowiada się premier Andrej Babiš. Początkowo opozycję do niej wyrażali konserwatywni politycy, jak w Polsce zarzucając autorom traktatu „promowanie ideologii gender”. Jednak to nie z tych powodów Czesi wstrzymali się z ratyfikacją. Na przeszkodzie stanęły kwestie związane z ochroną migrantów, zwłaszcza z Bliskiego Wschodu i Afryki.
Wielu z nich miało w Czechach nieuregulowany status, więc konwencja mogła wchodzić w konflikt z lokalnym porządkiem prawnym, a nawet automatycznie legalizować ich pobyt w kraju. Problemem był też dość nieprecyzyjny zapis o tzw. świadomej zgodzie na niektóre czynności, w tym przymusową sterylizację – czeskie władze przestraszyły się potencjalnych procesów i ich kosztów.
Łotwa chce ratyfikować, Litwa idzie na kompromis
Łotwa – kolejny kraj, który dokumentu nie ratyfikował, w dodatku podpisał go jako ostatni członek UE – też utrzymuje, że do ratyfikacji zamierza dalej dążyć. Takie stanowisko władz przedstawiła Inese Lībiņa-Egnere, wiceprzewodnicząca parlamentu, która tłumaczyła się w lutym przed urzędnikami biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka. Z kolei premier Krišjānis Kariņš ubolewał, że jego rządowi nie udało się zebrać większości niezbędnej do ratyfikacji dokumentu. Zapowiada jednak szeroką kampanię edukacyjną w tym zakresie, bo „wiele osób w łotewskim społeczeństwie może wciąż nie rozumieć, jaki jest prawdziwy cel traktatu”.
Nawet Litwa, której chyba najbliżej do PiS pod względem treści i jakości argumentów przeciw konwencji, nie odrzuca jej w całości. Nasi wschodni sąsiedzi proces ratyfikacyjny wstrzymali dwa lata temu, wyrażając sprzeciw wobec definicji płci i jej kulturowej interpretacji. Dodatkowo w debatę zaangażował się Kościół katolicki. Mimo to władze zdecydowały się na rozwiązanie kompromisowe – fragmenty konwencji wejdą do porządku prawnego jako krajowe ustawy, a ich treść prawie nie ulegnie zmianie.
Polska nie widzi ofiar
Radykalne odrzucenie konwencji, ale też promowanych przez nią rozwiązań i wizji społeczeństwa – równego i chroniącego ofiary przemocy – to wbrew słowom Wójcika nie jest postawa powszechna w Europie. W grudniu jej ratyfikacji odmówił parlament Słowacji, wcześniej to samo stało się na Węgrzech – i to właściwie tyle, jeśli chodzi o zdecydowany opór. Krok w kierunku ratyfikacji zrobiła nawet Ukraina. Spośród członków Rady Europy aktu nie podpisały tylko Rosja i Azerbejdżan, a wycofanie się z niej rozważa Turcja.
Wszystko to kraje o mocno wątpliwej historii ochrony praw człowieka, zwłaszcza kobiet. Wprowadzając Polskę do tego grona, Zbigniew Ziobro, Michał Wójcik i cały obóz Zjednoczonej Prawicy zrobi kolejny krok w kierunku wzmocnienia rządów autorytarnych. Ucierpi na tym demokracja, ale przede wszystkim ofiary przemocy, które znów dla polskiego państwa staną się niewidoczne.