Parafrazując słowa rumuńskiego filozofa Constantina Noiki, politycy są jak konie. Dzielą się na te charyzmatyczne wyścigowe oraz solidne i ciężko pracujące – pociągowe. W amerykańskiej polityce od jakiegoś czasu coraz częściej daje o sobie znać trzecia kategoria: konie cyrkowe. W Stanach Zjednoczonych pionierem tej ostatniej jest – jeśli nie liczyć Ronalda Reagana, hollywoodzkiego aktora – obecny prezydent Donald Trump. Zmiana języka polityki, jaką w ciągu czterech lat wdrożył, otworzyła drogę kolejnym, jeszcze bardziej brawurowym akrobatom i linoskoczkom debaty publicznej. Takim jest 43-letni raper Kanye West. Najpierw zadeklarował, że popiera Donalda Trumpa i jego doktrynę America First. A dwa tygodnie temu poinformował, że będzie się ubiegać o prezydenturę.
West zainaugurował swoją kampanię 19 lipca na wiecu w Charleston w Południowej Karolinie. Była to mieszanka partyjnej konwencji, koncertu z melorecytacją i stand-upu. Kandydat mieszał wątki wiary, problemu bezdomności, władzy korporacji i aborcji. Kanye West jest stanowczym przeciwnikiem tej ostatniej. Twierdzi też, że urodzenie i wychowanie dziecka to bohaterstwo, za co każda kobieta powinna dostać milion dolarów.
Nie wiedzieć czemu podczas inauguracji zaatakował również Harriet Tubman, amerykańską bohaterkę, która w czasach poprzedzających wojnę secesyjną uczestniczyła w tzw. Kolei Podziemnej. To umowna nazwa szlaku ucieczki zbiegłych niewolników z Południa do stanów wolnych od niewolnictwa, opierającego się na precyzyjnej organizacji oddanych sprawie ludzi. West stwierdził, że Tubman nikogo nie wyzwoliła, a raczej pośredniczyła w tym, by Afroamerykanie pracowali dla białych.
To typowy historyczny fake news. Zresztą raper nie po raz pierwszy odniósł się do tej ikony ruchu abolicjonistycznego z szyderstwem.