Choć alarmujące doniesienia o wzroście zachorowań spływały ze wschodniej części Hiszpanii kilkanaście dni temu, nie budziły jeszcze ogólnokrajowego zaniepokojenia. Przypisywano je bardzo konkretnym ogniskom choroby, najczęściej związanym z przybyciem na Półwysep Iberyjski pracowników sezonowych i słabymi warunkami sanitarnymi w ich miejscach pracy, głównie w przetwórstwie spożywczym. Tak było w okolicach Lleidy, jednego z największych miast Katalonii i stolicy prowincji o tej samej nazwie, gdzie na początku lipca zanotowano kilka tysięcy nowych przypadków koronawirusa. Konsekwencją była przymusowa izolacja dla ponad 200 tys. mieszkańców miasta i okolic. W samej Lleidzie utworzono szpital polowy.
Podkast: Jak spędzić wakacje i nie złapać koronawirusa
Katalonia przywraca restrykcje
Sytuacja znacząco się pogorszyła. W ubiegłym tygodniu liczba nowych przypadków infekcji zaczęła zbliżać się do poziomu z kwietnia i maja, kiedy Hiszpania była jednym z najmocniej dotkniętych pandemią krajów na świecie. 15 lipca w Katalonii stwierdzono 1293 pozytywne wyniki testów w ciągu doby – to największy przyrost od 19 maja. Jak podaje regionalny departament zdrowia publicznego, 22 lipca zarejestrowano aż 1597 nowych chorych – tyle notowano w marcu. Łącznie od 10 lipca w Katalonii potwierdzono prawie 10 tys. nowych przypadków Covid-19, a tempo przyrostu zwiększyło się ponaddwukrotnie.
W odpowiedzi na nowe uderzenie zarazy katalońskie władze zdecydowały się wrócić, przynajmniej w części regionu, do restrykcji obowiązujących w szczycie pandemii. Zamknięto kluby, dyskoteki, nawet te na świeżym powietrzu. Odwołano wydarzenia publiczne i imprezy masowe. Dla restauracji, kawiarń, barów, kasyn czy lokali oferujących grę w bingo wprowadzono godzinę policyjną – wszystkie muszą być zamknięte najpóźniej o północy. Obowiązuje też zakaz zgromadzeń powyżej dziesięciu osób.
W samej Barcelonie, gdzie koronawirus przyspieszył po otwarciu granic i skromniejszym niż zwykle, ale zauważalnym napływie turystów, ograniczono o 15 proc. dopuszczalną liczbę osób przebywających jednocześnie na miejskich plażach.
Restrykcje objęły 4 mln Katalończyków. Większość mieszka na terenach, gdzie tylko zaleca się pozostanie w domach i opuszczanie ich w przypadku najwyższej potrzeby. Jednak w części regionu – m.in. we wspomnianej Lleidzie i sześciu innych miastach – wprowadzono pełen lockdown, z ograniczeniami w poruszaniu się po prowincji i zamknięciem większości budynków użyteczności publicznej.
Czytaj też: Czy tej tragedii można było zapobiec?
Premier Francji Katalonię odradza
Pierwsze skutki nowej fali zachorowań już widać. Premier Francji Jean Castex podczas piątkowej konferencji prasowej odradzał współobywatelom wyjazd do Katalonii. Zaczął więc wprowadzać w życie czarny scenariusz, którego najbardziej obawiają się władze regionu. Media po wschodniej stronie Pirenejów spekulują, że w najbliższych dniach realne jest całkowite zamknięcie granicy między Hiszpanią i Francją, przynajmniej na jej katalońskim odcinku.
Choć rząd Pedro Sáncheza, z minister turystyki Marią Reyes Maroto na czele, próbuje Francuzów uspokoić, zapewniając, że sytuacja jest opanowana, a wzrost zachorowań punktowy i niegroźny – mało kogo to przekonuje. Ograniczenia względem Hiszpanii wprowadzają zresztą też inne kraje. Obowiązkową dziesięciodniową kwarantannę dla podróżnych przybywających stamtąd wprowadziła Norwegia, jednocześnie zmniejszając liczbę połączeń. Podobne kroki rozważają kolejne państwa europejskie, w tym Niemcy.
Czytaj też: Rosyjscy hakerzy wzięli na cel szczepionkę na Covid-19
Migranci utknęli przy zbiorach
Dla Hiszpanów ponowna izolacja byłaby ciosem. Zamknięcie granic i ograniczenia w funkcjonowaniu barów, hoteli czy restauracji oznaczałyby kolejne straty dla sektora turystycznego, odpowiadającego za 14 proc. PKB. Ucierpiałaby zresztą cała gospodarka, w tym produkcja żywności. W wielu częściach kraju jest ona mocno zależna od pracy sezonowych robotników, których w tym roku jest znacznie mniej, a nawet jeśli przyjechali do Hiszpanii, nie zawsze są w stanie pracować.
Nieustanne zmiany regulacji dotyczących koronawirusa powodują chaos proceduralny, często uniemożliwiający dotarcie do sadów i plantacji. W takiej sytuacji jest większość pracowników sezonowych w Katalonii, przyjeżdżających tu głównie do pracy przy zbiorach owoców. Portal „Deutsche Welle” szacuje, że w tej części Hiszpanii może teraz przebywać nawet 30 tys. migrantów zarobkowych. Wielu z nich utknęło w okolicach Lleidy, skąd przez lockdown nie może się wydostać.
Czytaj też: Czy nadal warto nosić maseczki? Co mówi nauka
Czy to już druga fala pandemii?
Wzrosty zachorowań zaobserwowano też w innych prowincjach kraju. W Andaluzji tylko w ubiegłym tygodniu nowych przypadków było 545. Nawet 100 może być skutkiem imprezy, którą zorganizowano w jednym z klubów nocnych w Kordobie. Jeszcze więcej pozytywnych wyników testów – 710 – przez ostatnie dni odnotowano w Madrycie i okolicach. Niebezpiecznie rosną statystyki w Kraju Basków i Galicji, choć tam ogniska zarazy wciąż wydają się punktowe, związane z konkretnymi zakładami pracy czy wydarzeniami publicznymi. Strach padł na hotelarzy i restauratorów na Balearach, gdzie nowych przypadków w ostatnich dniach było kilkanaście, a pojawiały się też wśród zagranicznych turystów.
Władze w Madrycie oficjalnie starają się nie używać sformułowania „druga fala pandemii”. Z daleka wygląda to jednak na zaklinanie rzeczywistości. Liczby zachorowań są coraz wyższe praktycznie w całym kraju. Obejmują newralgiczne dla gospodarki sektory, jak turystyka, gastronomia i produkcja spożywcza. Jeśli tendencja utrzyma się przez kolejne tygodnie, Hiszpanie będą musieli porzucić marzenia o szybkim restarcie po dramatycznych czterech miesiącach. W ślad za wirusem nadejdzie kryzys ekonomiczny, który dla słabnącej w ostatnich latach hiszpańskiej gospodarki może się okazać nie do udźwignięcia.
Czytaj też: Jak idą poszukiwania leku na Covid-19