Zaczął się piąty dzień szczytu w sprawie budżetu na kolejną siedmiolatkę i już wiadomo, że będzie to najdłuższe takie spotkanie w ostatnich latach. W 2000 r. pełne cztery dni trwał szczyt związany z tzw. traktatem nicejskim.
Szef Rady Europejskiej Charles Michel (następca Donalda Tuska) ogłasza przerwy, tym razem kolejne spotkanie zaplanowano na wczesny poranek we wtorek (po godz. 5:30). Ale nie znaczy to, że nie toczą się znacznie ważniejsze spotkania w mniejszych grupach. Na przykład jeszcze nocą z soboty na niedzielę Michel z Angelą Merkel i Emmanuelem Macronem usiłowali dowiedzieć się od holenderskiego premiera Marca Ruttego, czy pójdzie na jakikolwiek kompromis w sprawie tzw. Funduszu Odbudowy. Francuski prezydent w pewnym momencie nawet teatralnie opuścił salę (szykowano już podobno samolot do Paryża), ale ani Francuz nie opuścił Brukseli, ani Holender (najbardziej jastrzębi z tzw. klubu oszczędnych) nie ustąpił.
Czytaj też: Budżetowy szczyt UE. Ile dla Polski? Kto grozi wetem?
Twardy klub oszczędnych
Największą kością niezgody od początku jest wielkość Funduszu Odbudowy po koronakryzysie i sposób zarządzania nim. Michel zaproponował najpierw ścięcie najważniejszej, czyli dotacyjnej części funduszu z 500 (wedle propozycji Komisji Europejskiej) do 450 mld euro, ale holenderski premier z resztą „oszczędnych” (Austria, Szwecja, Dania, a na tym szczycie też Finlandia) nie chciał o tym słyszeć. Proponowali redukcję prawie o połowę. Merkel i Macron mieli Ruttemu powiedzieć, że nie zejdą poniżej 400 mld euro.
Jednak w poniedziałek Michel położył na stole nową propozycję – ścięcie części dotacyjnej do 390 mld. Mimo ciągłych konsultacji nad projektem nie ma wciąż wymaganego jednomyślnego poparcia. Wedle pierwszych wyliczeń mogłoby to oznaczać ok. 3 proc. cięcia w dotacjach dla Polski z całego pakietu finansowego negocjowanego w Brukseli.
W sporze między „oszczędnymi” a Macronem, który najostrzej zwalcza żądania Holendra, chodzi także o wizję Unii po brexicie i zakreślenie wpływów poszczególnych stolic. Do tej pory zwykle największymi „skąpcami” byli Brytyjczycy, a ich rozwód z UE nie usunął problemu. „Stajesz się nowym Davidem Cameronem!” – rzucił Macron do Ruttego za zamkniętym drzwiami.
Przypomnijmy, że lutowy szczyt budżetowy (przed wybuchem pandemii w Europie, a więc jeszcze bez funduszu) załamał się wskutek walki „klubu oszczędnych” o zaledwie 20–30 mld euro dodatkowych cięć, przy których obecne różnice wydają się gigantyczne. Specyfiką holenderskiego stanowiska negocjacyjnego jest parlament, który wiąże ręce Ruttemu. On może i byłby bardziej skłonny do ustępstw, ale posłowie z koalicji rządowej są w tej kwestii bardzo rygorystyczni.
O ile spory o ogólną pulę funduszu zdominowały sobotę i niedzielę na szczycie, o tyle w piątek walka szła przede wszystkim o system zarządzania tymi pieniędzmi, co też nie zostało rozwiązane. To również spór między Holandią a krajami Południa, które nie godzą się – w uproszczeniu – na prawo weta jednego kraju UE wobec wypłat dla innych państw, jeśli nie realizowałyby reform z „programu odbudowy i odporności”.
Czytaj też: Kolejna porażka Warszawy na unijnej ziemi
Co z praworządnością?
Ale to nie jedyne przeszkody na drodze do porozumienia. Już w sobotę wieczorem doszło do ostrej dyskusji o regule „fundusze za praworządność”. Michel i tak od początku promował jej bardzo osłabioną wersję, ale dyplomaci, zwłaszcza premier Węgier Viktor Orbán i jego doradcy, grozili wetem, jeśli nie uda się jej kompletnie rozmyć (z tekstu miałoby zniknąć słowo „praworządność”, a wszelkie decyzje, np. o zawieszeniu wypłat, miałyby być podejmowane jednomyślnie przez RE).
Z drugiej strony jest prezydent Francji. „Kwestia praworządności leży w centrum warunków. Wczoraj zgodziliśmy się, że nie można się poddawać, bo to sedno naszych pryncypiów i wartości europejskich” – mówił jeszcze w niedzielę, zapowiadając, że nie ustąpi.
Najostrzej przeciw regule „pieniądze za praworządność” wypowiada się Orbán, wtóruje mu Mateusz Morawiecki. Przeciw „arbitralności” w zawieszeniu wypowiadali się Słoweniec, Czech, Łotysz. – Ale każdy z tych przywódców miał inny cel – zastrzega wysoki unijny dyplomata. Czechy i Słowenia tuż przed obradami popierały rozwodnioną wersję Michela. Szczegółowe zapisy reguły „fundusze za praworządność” i tak planowano wypracować już po szczycie. Część dyplomatów nadal liczy, że Orbána da się kupić za nieco hojniejsze potraktowanie Węgier w polityce spójności.
W nocy z poniedziałku na wtorek pojawiły się informacje, że polsko-węgierskie postulaty zostały przyjęte, a nawet z propozycji Michela w tej sprawie niewiele zostało. Ale powiązanie funduszy UE z praworządnością się ostało, choć – zgodnie z oczekiwaniami – rozwodnione i mocno akcentujące, że chodzi o wpływ na właściwe zarządzanie funduszami. Ochrona budżetu UE była już od 2018 r. podstawą prawną tego pomysłu.
A jest jeszcze kwestia klimatu. Michel przed szczytem zaproponował, by pieniądze z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji (Polska liczy na 8 mld euro) były dostępne tylko dla państw, które realizują plany redukcji emisji CO2 wpisujące się w cel neutralności klimatycznej w 2050 r. To problem dla Warszawy. Morawiecki prawdopodobnie podniesie ten temat pod koniec szczytu, gdy będą już wynegocjowane kwoty. Pierwotna propozycja pakietu finansowego przekładała się na ok. 94 mld euro z polityki spójności i rolnej dla Polski, a także 37,7 mld euro dotacji z Funduszu Odbudowy. Polska z tego samego funduszu miałaby dostać 26,1 mld euro w tanich pożyczkach.
Czytaj też: Czy Bruksela przytnie miliardy euro dla Polski?