We wtorek amerykański prezydent ogłosił dekret kładący kres przywilejom handlowym Hongkongu w relacjach z USA, w odpowiedzi na odbieranie mu przez Pekin resztek autonomii zgodnej z zasadą „jedno państwo, dwa systemy”. Zasada miała gwarantować demokrację w Hongkongu, kiedy na podstawie umowy z Wielką Brytanią 23 lata temu przyłączano go do Chin. Na konferencji prasowej Trump podkreślił, że Hongkong będzie odtąd traktowany w stosunkach ekonomicznych tak samo jak Chiny, i wykluczył m.in. eksportowanie tam amerykańskich technologii o militarnym znaczeniu. Podpisał również ustawę Kongresu przewidującą sankcje na banki robiące interesy z przedstawicielami rządu chińskiego, którzy wprowadzają represyjne ustawy w Hongkongu.
Czytaj także: Los Hongkongu przesądzony. Chiny przestają się patyczkować
Chiny ogłaszają sankcje odwetowe
Tego samego dnia Departament Stanu zapowiedział możliwość ukarania sankcjami chińskimi firm państwowych zaangażowanych w rozbudowę instalacji wojskowych ma Morzu Południowochińskim mogących ograniczać swobodę żeglugi. Są one konstruowane m.in. w pobliżu będących przedmiotem sporów terytorialnych wysp Spratly. Nieco wcześniej USA wysłały na to morze dwa lotniskowce z towarzyszącymi im okrętami, m.in. niszczycielem z rakietami, oficjalnie na manewry, ale w widocznym zamiarze zademonstrowania siły wobec rozmieszczonych już w regionie jednostek chińskich. Nie jest jasne, w jakiej odległości od siebie znalazły się okręty obu państw, ale pojawiły się komentarze, że może dojść do lokalnego starcia.
Chiny tymczasem ogłosiły w poniedziałek sankcje odwetowe na niektórych amerykańskich ustawodawców, którzy byli inicjatorami ustawy karzącej chińskich polityków odpowiedzialnych za represje na Ujgurach, muzułmańskiej mniejszości w zachodniej prowincji Xinjiang. Trump lekceważy zwykle tę kwestię, ale Kongres, niezależnie od partyjnego podziału, ostro reaguje na łamanie przez Pekin praw człowieka. Inną płaszczyzną konfliktu z Państwem Środka jest ekspansja jej firmy Huawei, która kusi kraje Zachodu eksportem supertechnologii 5G, będącej, jak się podejrzewa, instrumentem szpiegowskim. We wtorek Wielka Brytania zakazała importu produktów Huawei do swojej sieci 5G, pod naciskiem USA zmieniając swoją poprzednią, odmienną decyzję w tej sprawie.
Departament Stanu nalega na sąsiadujące z Chinami kraje Azji Południowo-Wschodniej, aby przyłączyły się do sankcji. Wobec niektórych z nich, jak Wietnam i Filipiny, Pekin wysuwa roszczenia terytorialne. Do niedawna Waszyngton zajmował w tej kwestii neutralność, aby nie zaogniać stosunków z Chinami. Konfrontacyjna postawa administracji Trumpa, który poparł orzeczenie międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego z 2016 r. odrzucające niemal wszystkie chińskie roszczenia na Morzu Południowochińskim, wywołała jednak w tych krajach obawy, że mogą zostać wciągnięte w ewentualny konflikt zbrojny obu supermocarstw. W odpowiedzi na nalegania USA rządy Filipin, Malezji, Wietnamu i Indonezji dały do zrozumienia, że wolą nie mieszać się w chińsko-amerykański spór.
Czytaj także: Ofensywę Chin mogą powstrzymać tylko ich sąsiedzi
Czy to nowa zimna wojna?
Odpowiedź na pytanie, czy narastający konflikt między USA a Chinami to już zimna wojna, zależy od tego, jak rozumiemy to pojęcie. Jeżeli historycznie, jako powtórzenie globalnej konfrontacji USA z ZSRR, to oczywiście spór z chińskim smokiem trudno zimną wojną nazwać. Sytuacja jest dziś zupełnie inna. Rywalizacja Ameryki z sowiecką Rosją była starciem dwóch przeciwstawnych systemów ekonomicznych i dwóch ideologii o ambicjach dominacji na świecie, przy czym blok sowiecki starał się o ekonomiczną samowystarczalność, co pogłębiało jego izolację i globalny podział. Chiny, politycznie totalitarne, nie mają gospodarki komunistycznej, a hybrydę kapitalizmu z partyjnym etatyzmem, uczestniczącą w pełni w globalnej sieci inwestycyjnych i handlowych powiązań. Chińczycy w dodatku swobodnie podróżują po świecie i studiują na zachodnich uczelniach. Chiński reżim, mimo intensywnych zbrojeń, nie wykazuje, przynajmniej na razie, tendencji imperialistycznych jak ZSRR.
Prostej powtórki z zimnej wojny z lat 1945–1989 raczej więc nie będzie. Konflikt USA z Chinami w płaszczyźnie ekonomiczno-handlowej globalny, geopolitycznie ma charakter regionalny. Dążenie Pekinu do wchłonięcia Hongkongu i Tajwanu zderza się z amerykańską obecnością militarną w Azji Wschodniej i na zachodnim Pacyfiku. Chiny chcą wypchnąć stamtąd Amerykanów. Gdyby to się im udało, byłaby to kapitulacja Stanów dowodząca ostatecznie, że rezygnują ze światowego przywództwa, bo zostawiają swoich sojuszników w regionie na pastwę smoka. Sądząc z tego, jak Ameryka reaguje na asertywną politykę Xi Jinpinga, nie wygląda na to, że prędko do tego dojdzie. Twardy kurs Trumpa wobec Chin ma w każdym razie pełne poparcie społeczeństwa i polityków w obu partiach.
Trumpowi konflikt z Chinami jest bardzo na rękę
Konflikt z Chinami Trump wykorzystuje przy tym dla wzmocnienia swej pozycji w kraju przed listopadowymi wyborami, słabnącej wskutek pandemii, gospodarczej zapaści, napięć rasowych i własnego kompromitującego zachowania wobec tego wielowymiarowego kryzysu. W wystąpieniach publicznych porównuje swoją politykę wobec Pekinu z postawą Joe′go Bidena, który jego zdaniem jest mięczakiem i jako prezydent będzie marionetką Xi Jinpinga. Najsurowsi krytycy Trumpa ripostują tutaj, że przecież on sam komplementował chińskiego prezydenta, ale – przyznajmy – nie oznacza to, że darzy go sympatią, a po prostu traktuje prawdopodobnie komplementy jako element negocjacyjnej taktyki.
Argumenty o słabości Bidena natomiast trafiają w USA do przekonania, ponieważ jako wiceprezydent w ekipie Baracka Obamy poniósł on, razem z nim, porażkę, próbując wciągnąć Chiny do współpracy i proponując nawet utworzenie duetu „G-2”, tzn. partnerstwa dwóch z supermocarstw w rozwiązywaniu globalnych problemów. Pekin stanowczo odmówił, nie chcąc ponosić odpowiedzialności za problemy dalekie od jego własnych interesów. Nadal nadużywał przy tym przywilejów wynikających z członkostwa w WTO, nie rezygnował z praktyk protekcjonistycznych i kradzieży własności intelektualnej, a wewnętrznie przykręcał śrubę autorytaryzmu. Było to ostateczne potwierdzenie, że rachuby Zachodu, iż wprowadzenie w Chinach wolnorynkowej gospodarki i wciągnięcie Chińczyków do globalnego systemu doprowadzi do liberalizacji politycznej, okazały się całkowicie mylne.
Biden, za Obamy główny realizator polityki pivot to Asia, bo jeździł do Chin wielokrotnie, uważany jest teraz za współodpowiedzialnego za to fiasko i oskarżany o naiwność. W mediach amerykańskich pojawiają się w związku z tym opinie, że jako przyszły prezydent może nie być najlepszym przywódcą na czas konfrontacji z chińskim smokiem. To poglądy wyrażane głównie przez umiarkowanych konserwatystów, jak radiowy komentator Hugh Hewitt czy publicysta „New York Timesa” Ross Douthat, ale także przez byłego szefa Pentagonu i CIA Roberta Gatesa, który pracował dla prezydentów republikańskich i demokratycznych.
Dlatego Chiny, niezależnie od tego, jak dalej ewoluować będzie ich spór z USA, stały się, by tak rzec, mimowolnym sojusznikiem Trumpa w jego staraniach o reelekcję. W kampanii wyborczej prezydent będzie podgrzewał konflikt z Pekinem, kontrastując siebie z „gołębiem” Bidenem i kreując się na gwaranta obrony Ameryki przez żółtym niebezpieczeństwem.
Czytaj także: Jakiej Ameryki chce Biden