Pretekstem spotkania siedmiu europejskich gazet z Angelą Merkel – monachijskiej „Süddeutsche Zeitung”, londyńskiego „Guardiana”, paryskiego „Le Monde”, rzymskiej „La Stampa”, madryckiej „La Vanguardia” oraz POLITYKI – jest rozpoczynająca się 1 lipca niemiecka prezydencja w Unii. Rozmowa jest od piątku dostępna w naszym wydaniu internetowym. Tu miejsce na klimat i kulisy.
Pierwszy po kilkumiesięcznej przerwie wypad do Berlina to przede wszystkim skok spod nadwiślańskiego deszczu w berlińsko-brandenburski skwar. Pociąg Warszawa–Berlin mało gościnny. Korona usunęła wagon restauracyjny, tradycyjne miejsca spotkań i giełdy polsko-niemieckich pomysłów. Połowa wagonów całkowicie pusta. W tej drugiej matki z dwujęzycznymi dziećmi, rozparci młodzi mężczyźni po siłowni, także ze Wschodu, oraz garniturowi urzędnicy jak spod igły. Większość z nich wysiadła w Poznaniu.
W stołecznym biurze „Süddeutsche”, która wzięła na siebie logistykę rozmowy, staramy się tak ułożyć scenariusz pytań, by nasze regionalne perspektywy – francuska, włoska, hiszpańska, polska i brytyjska po brexicie – nie tworzyły kakofonii przerzucania się egoistycznymi pretensjami. Nie jest tajemnicą, że Merkel należy do trudnych rozmówczyń. Unika efektownej retoryki, sformułowań nadających się na chwytliwe tytuły.
Cesarzowa mamuśka
W ciągu 14 lat swego kanclerstwa nie zarysowała jakiejś wyrazistej „doktryny Merkel”. Do historii przejdzie pewnie jej zawołanie w związku z falą uchodźców 2015 r.: „Wir schaffen es” (Damy radę!). Ale wbrew jadowitym komentarzom naszej prawicy osławiony zwrot o Willkommenskultur – niemieckiej kulturze powitania – nie jest jej autorstwa.