Należący do FBI odrzutowiec Cessna CitationJet to jeden z najbardziej zaawansowanych technologicznie samolotów wykorzystywanych do inwigilacji z powietrza. Zamontowane na nim w 2006 r. kamery pozwalają na ciągły, nawet kilkugodzinny monitoring. Mogą pracować w dzień i w nocy, przebić się przez mgłę, odczytują ślady termiczne. Co więcej, w przeciwieństwie do pozostałych samolotów używanych przez agencje federalne ten może robić zdjęcia i nagrywać obiekty na ziemi nawet z wysokości przelotowej 5,3 tys. m.
Demonstranci pod lupą FBI
Z odrzutowca agencja skorzystała co najmniej cztery razy w czerwcu – donoszą niezależnie „New York Times”, BuzzFeed News i Amerykańska Unia Praw Obywatelskich (ACLU). Pierwszy raz Cessna wzbiła się w powietrze późnym wieczorem 1 czerwca, kiedy demonstranci zbliżali się do Białego Domu. Tłum był wtedy rozwścieczony piarową operacją Trumpa, który za wszelką cenę chciał przedostać się do pobliskiego kościoła i zrobić sobie zdjęcie z Biblią w ręku. Policja użyła gazu łzawiącego i gumowej amunicji przeciw blokującym przejazd.
Demonstranci zostali przed Białym Domem do późnego wieczora i wracali tam przez kolejne dni. Jak się okazuje, przez cały czas byli obserwowani i fotografowani z powietrza przez FBI. Nie wiadomo, jaki materiał agenci zgromadzili, ale według amerykańskich dziennikarzy Cessna została użyta przeciw protestującym jeszcze co najmniej raz: 6 czerwca.
To nie pierwszy przypadek, gdy agenci federalni używają tego typu maszyn do zbierania danych na temat uczestników protestów antyrasistowskich. Według Petera Aldhousa z BuzzFeed News ten sam samolot inwigilował demonstrantów w Baltimore w kwietniu i maju 2015 r., kiedy w mieście rozgorzały protesty po śmierci Freddy’ego Greya. Czarnoskóry 25-latek zginął w wyniku poważnego uszkodzenia rdzenia kręgowego w policyjnym radiowozie – funkcjonariusze zatrzymali go za posiadanie noża. Protesty spod znaku #BlackLivesMatter trwały kilkanaście dni, dochodziło do starć.
Czytaj też: Ameryka płonie z nienawiści
Bazy amerykańskich twarzy
Samo zbieranie danych to początek łańcucha działań inwigilacyjnych, które amerykańskie agencje prowadzą wobec członków ruchów społecznych, w tym #BlackLivesMatter. Kluczowe jest zrozumienie, co z tymi materiałami dzieje się dalej.
Timnit Gebru, badaczka pracująca dla Google, opowiedziała w czasie niedawnej konferencji Women’s Forum for the Economy and Society, że materiały zgromadzone pięć lat temu w Baltimore wprowadzono do oprogramowania służącego do rozpoznawania twarzy i porównywania ich do fotografii z sieci. FBI łączyło zdjęcia demonstrantów z profilami w mediach społecznościowych i na tej podstawie identyfikowało tożsamość, a nawet nawet doprowadzało do aresztowań.
Użycie tego rodzaju programów jest powszechną praktyką wśród różnego rodzaju służb mundurowych USA. Według informacji opublikowanych przez „Washington Post” samo FBI ma bazę fotografii ponad 117 mln dorosłych Amerykanów. Agentów federalnych wspomagają policjanci na poziomie miast czy hrabstw. W aż 30 stanach policja używa oprogramowania do identyfikacji twarzy, do którego podpięte są bazy zawierające zdjęcia każdego posiadacza prawa jazdy. Warto też podkreślić, że największym producentem takich systemów jest Amazon – i choć po ostatniej fali protestów #BlackLivesMatter firma zapowiedziała wycofanie się ze sprzedaży oprogramowania policji i agencjom federalnym, to ciężko uwierzyć, że Jeff Bezos tak łatwo porzuci miliardowe interesy z rządem USA.
Obywatele na celowniku wojsk?
W Stanach trwa śledztwo badające, czy do inwigilacji ostatnich protestów nie wysłano także armii. Taki rozkaz byłby kontrowersyjny, bo wskazywałby bezpośrednio na Trumpa, bądź co bądź zwierzchnika sił zbrojnych. Postępowanie, na razie prowadzone przez inspektorat generalny sił powietrznych, dotyczy użycia operowanego przez Gwardię Narodową samolotu RC-26 do inwigilacji protestów w Waszyngtonie i Minneapolis.
Pentagon zaprzecza, że do jakiejkolwiek inwigilacji doszło. W liście do komisji ds. służb specjalnych Izby Reprezentantów odpowiedzialny za wywiad wiceszef departamentu obrony Joseph D. Kernan podkreślił, że nie otrzymał od prezydenta jakichkolwiek rozkazów dotyczących wykorzystania wojskowego sprzętu. Dodał, że administracja „szanuje obywatelskie prawo do demonstrowania”. Mimo to członkowie komisji nalegali na śledztwo, nie wierząc ani Kernanowi, ani pozostałym przedstawicielom rządu federalnego odrzucającym oskarżenia o inwigilację.
Przeczą im też kolejne wycieki do prasy. Zachowujący anonimowość wysoki rangą urzędnik Pentagonu powiedział dziennikarzom „New York Timesa”, że samolot był wykorzystywany do fotografowania i nagrywania twarzy protestujących, a obraz był przekazywany na żywo do smartfonów kierownictwa Gwardii Narodowej. Znajdujący się wówczas w Białym Domu dowódcy wojskowi w czasie rzeczywistym mogli obserwować, kto wychodzi na ulice Minneapolis czy Waszyngtonu.
Czytaj też: Bunt krzywdzonych
Trump łamie prawa obywateli
Jeśli to wszystko się potwierdzi, administracja Trumpa miałaby kłopoty. O ile bowiem stosowanie oprogramowania rozpoznającego twarze, wojskowego sprzętu i zdolności szpiegowskich w ramach wsparcia dla służb mundurowych nie jest nielegalne, w dodatku zdarzyło się co najmniej kilkakrotnie w ciągu ostatnich 20 lat, o tyle wciąż budzi wątpliwości konstytucjonalistów. Niektórzy uważają, że narusza czwartą poprawkę do konstytucji, czyli prawo do zachowania prywatności. Pozew w sprawie naruszenia tego oraz innych praw obywatelskich zapowiada ACLU.
Szczegółowego wyjaśnienia zwłaszcza procesu decyzyjnego, który doprowadził do użycia samolotu RC-26, domagają się też demokraci w Izbie Reprezentantów. Jeśli okaże się, że nakaz inwigilacji wyszedł z Białego Domu, może to wywołać falę pozwów cywilnych ze strony samych demonstrantów, a w efekcie kolejny prawny klincz między Trumpem a wymiarem sprawiedliwości.
Protesty antyrasistowskie, choć powoli gasną, w wielu miejscach doprowadziły już do realnych zmian instytucjonalnych. W kolejnych miastach i hrabstwach wprowadzane są reformy sił policyjnych, padają symbole upamiętniające wojska konfederackie. Odporny na zmiany wydaje się za to rząd federalny z Trumpem na czele. Coraz trudniej jest mu słuchać społeczeństwa, traci poparcie. Zamiast podjąć dialog, łamie jego prawa. Nie jest oczywiście pierwszym prezydentem, który dopuszcza się takich działań, ale robi to częściej i brutalniej od poprzedników. Jesienią okaże się, czy doprowadzi to do końca jego kariery w Białym Domu.
Czytaj też: Reżyser Spike Lee o rasizmie w USA