Świat

Mniej żołnierzy USA w Niemczech. Smutny dzień dla NATO

Donald Trump przed konferencją prasową w Białym Domu. Donald Trump przed konferencją prasową w Białym Domu. Leah Millis/Reuters / Forum
Donald Trump potwierdził zamiar ograniczenia kontyngentu USA w Niemczech. Jeśli zdoła wymusić swój pomysł, może zacząć dekompozycję NATO.

Prezydent najważniejszego kraju w zachodnim sojuszu wojskowym potwierdził intencję znacznego zmniejszenia obecności wojsk USA w Niemczech, dotychczas najważniejszego partnera militarnego po europejskiej stronie transatlantyckiej struktury bezpieczeństwa. Uzasadnieniem takiego kroku ma być według Donalda Trumpa fakt, że Niemcy – najbogatszy kraj Unii Europejskiej – „nie płacą na NATO”, „wykorzystują USA w handlu” i „płacą miliardy Rosji”.

Cudzysłowy w tym przypadku oznaczają nie tylko cytaty z wypowiedzi prezydenta, ale także jego specyficzne rozumienie wszystkich tych pojęć. Deklarując intencję, Trump nie podał terminu ani sposobu realizacji planu wycofania wojsk z Niemiec – tę żabę będzie teraz musiał zjeść Pentagon i można sobie tylko wyobrazić, jak nieapetyczne i ciężkostrawne będzie to danie.

Czytaj też: Trump wycofa wojska z Niemiec? Zimny prysznic dla NATO

Stoltenberg się wije

Słowa Trumpa padły w przeddzień wideokonferencji ministrów obrony NATO, choć i bez tego po niemal dwóch tygodniach medialnych spekulacji redukcja amerykańskiego kontyngentu w Europie byłaby tematem numer jeden. Teraz stanie na agendzie oficjalnie. Sekretarz generalny sojuszu, komplementowany przez Trumpa Jens Stoltenberg wił się jak piskorz na konferencji prasowej zaledwie kilka godzin po wypowiedzi prezydenta USA.

Jak zwykle starał się tonować emocje: że rozmawiał o tym z Trumpem telefonicznie, że korekty obecności wojskowej są w sumie normalne, że przez ostatnie lata był wzrost, że trzeba to przedyskutować, że szczegóły są niejasne. Ale jak by się nie starał, nie był w stanie złej wiadomości przekuć w dobrą. Stany Zjednoczone przymierzają się bowiem do kroku, który fundamentalnie przeora NATO, i Stoltenberg dobrze to wie.

Czytaj też: Atomowy straszak Putina. Czy Rosja użyje swojej broni

Amerykańska, wewnętrzna wojna

Sekretarz generalny wie też, że teraz liczy się zdolność oddziaływania na amerykański system decyzyjny, siła sojuszy w sojuszu i czas. Włączając kwestię NATO do swojej kampanii prezydenckiej, Donald Trump rozpoczął niebezpieczną grę. Teoretycznie nie powinien jej wygrać – przeciwko ma środowisko wojskowych, „deep state”, czyli doświadczonych urzędników w Pentagonie i departamencie stanu, Kongres, także po własnej, republikańskiej stronie. Ale ma też siłę wynikającą z realnej władzy, przynajmniej jeszcze przez cztery i pół miesiąca, do wyborów.

To między Kapitolem, Białym Domem a Arlington po przeciwnej stronie Potomaku, gdzie mieści się siedziba departamentu obrony, zostanie stoczona bitwa, która może przesądzić o przyszłości sojuszu. Brawa, jakie zbierał Jens Stoltenberg, przemawiając w Kongresie w zeszłym roku na 70-lecie NATO oraz deklarowane po obu stronach obu izb poparcie dla Sojuszu dają nadzieję, iż amerykańskie elity znajdą sposób przełożenia pomysłu prezydenta Trumpa na decyzje, żeby szkody dla wspólnoty obronnej Zachodu były jak najmniejsze i do odwrócenia po ewentualnej zmianie władzy. Nie można jednak wykluczyć frontalnej wojny o NATO, z której kto wie, kto wyjdzie zwycięsko.

Czytaj też: Obrońcy Europy ulegają wirusowi. Wielkie ćwiczenia obcięte

W Europie mniej stracą silni

Europejczycy w zasadzie mogą tylko patrzeć i dopingować. Nie jest przy tym jasne, czy wszyscy będą trzymać kciuki za tę samą drużynę. Zniesmaczenie kolejnymi decyzjami Trumpa jest na zachodzie kontynentu tak wielkie, że kraje, które mogą sobie na to pozwolić, uznają wycofanie z Niemiec za ostateczny dowód utraty wiarygodności Stanów Zjednoczonych i potwierdzenie słuszności „europejskiej autonomii strategicznej”. Wygrani będą oczywiście posiadacze własnego odstraszania jądrowego – Francja, Wielka Brytania – czy balansujące między zobowiązaniami sojuszniczymi a strategicznymi interesami z Rosją Niemcy.

Krajom wschodniej flanki w zasadzie zostało liczyć na jakiś symboliczny gest, na przykład przesunięcie do Polski, Rumunii czy krajów bałtyckich niewielkich kontyngentów z Niemiec (dla większych nie ma wystarczającej infrastruktury, a i przeczyłoby to samej idei wycofania). Liderzy wschodniej Europy musieliby przy tym bardzo mocno przymknąć oczy na straty, jakie przyniesie dekompozycja sojuszniczego układu i równie mocno uwierzyć, że interesy USA położone bardziej na wschód są tak samo ważne, co interesy USA w Niemczech.

Czytaj też: Zachód się rozjeżdża

Mają jakiś plan?

Wiara jednak strategią być nie powinna, a nadzieja nie powinna przesłaniać chłodnej analizy faktów. Jeśli deklaracja Trumpa zostanie wcielona w życie, ucierpi nie tylko – już problematyczna – sojusznicza jedność, ale po prostu zdolności obronne NATO. Czy da się je skompensować przesunięciami kontyngentów i inwestycjami na wschodniej flance? Zapewne o tym w tej chwili myślą i rozmawiają politycy i wojskowi w Warszawie, Wilnie i Bukareszcie ze swoimi przyjaciółmi w Waszyngtonie. Być może nawet mają jakiś plan, o ile wcześniej wiedzieli o zamiarach Donalda Trumpa.

Niedawno amerykańska ambasador w Warszawie zapowiadała „imponujące” wieści, jeśli chodzi o wzmocnienie obecności wojskowej USA w Polsce i sugerowała, że część wojsk z Niemiec, w tym nawet broń jądrowa, mogłaby trafić do Polski. Nie ma chyba lepszej okazji, by właśnie teraz te przełomowe decyzje ogłosić. Inaczej również u nas będzie to smutny dzień dla NATO.

Czytaj też: USA liczą koszty ewentualnych wojen z Rosją i Chinami

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama