Świat

Czy koronawirus pozbawi Łukaszenkę korony?

Kapciowy protest w Mińsku, 31 maja 2020 r. Kapciowy protest w Mińsku, 31 maja 2020 r. Natalia Fedosenko / TASS / Forum
Nawet nieinteresujący się polityką Białorusini mają dość rządów bezwzględnego baćki i postulują: „Ktokolwiek, byle nie Łukaszenka”. Prezydent się tego nie spodziewał.

Za dwa miesiące na Białorusi odbędą się wybory prezydenckie, których wynik do niedawna wydawał się przesądzony. Dzierżący władzę od 26 lat Aleksandr Łukaszenka w 2019 r. zapowiadał, że zawalczy o siódmą kadencję z rzędu. Białorusini mają jednak już dość rządów bezwzględnego baćki. „Ktokolwiek, byle nie on”, mówią.

Stop karaluchowi!

Zmęczeni rządami twardej ręki obywatele od kilkunastu dni manifestują swoją niezgodę na kolejną spreparowaną wygraną Łukaszenki. Impulsem był 15-dniowy areszt dla Siergieja Tichanowskiego, autora popularnego bloga „Kraj dla życia”, który w ramach akcji „Stop karaluchowi” planował ubiegać się o urząd głowy państwa. Został zatrzymany w Grodnie w trakcie zbiórki podpisów, a milicja oskarżyła go o napaść na funkcjonariusza. Grozi mu kilka lat więzienia, już jest zresztą traktowany jak więzień polityczny.

Białorusini protestują pokojowo, przede wszystkim podpisują listy poparcia dla ewentualnych rywali Łukaszenki, skandują „Pozor, pozor!” (ros. hańba) i usypują góry ze starych kapci (symbol walki z karaluchem). Mimo to dochodzi do zatrzymań. Co niektórych obywateli milicja wywozi „w nieznane miejsce”, a siłowicy tłumaczą, że akcje zbiórki podpisów to nielegalne zgromadzenia. Dzieje się tak w Mińsku, Witebsku, Grodnie, Brześciu, Mogilewie i Homlu. Dziesiątki tysięcy ludzi zarazem krytykuje rząd za nieudolną walkę z koronawirusem.

Majdan na Białorusi?

Łukaszenka zapewnia w rządowej telewizji, że w kraju nie dojdzie do majdanu. Poparcie dla niego wynosi tymczasem 3–5 proc. Prezydent może sądził, że kryzys epidemiczny jeszcze ułatwi sfałszowanie wyborów, które – jak ocenia Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie – i bez wirusa są farsą. Centralna Komisja Wyborcza już poinformowała obywateli, że ze względu na kryzys przebiegu elekcji nie będą mogli obserwować niezależni eksperci. A ze względu na sezon wakacyjny Białorusinom karty do głosowania zostaną dostarczone bezpośrednio – do domu lub do miejsca wypoczynku. Rozsierdziły te pomysły opozycję, która planowała wybory zbojkotować lub wystawić przeciw Łukaszence jednego niezależnego kandydata.

Czytaj też: Rosji nie stać na izolację. Odmraża się mimo wirusa

Łukaszenka wreszcie ma rywali

Nikołaj Statkiewicz, niegdyś więzień polityczny, dziś lider partii Narodnaja Gramada, nawołuje do uczestnictwa w wyborach tylko po to, by w ramach akcji zbierania podpisów móc legalnie wyjść z domu i zaprotestować. Dzięki temu o fotel prezydenta ubiega się ponad 40 osób, licznie wspieranych przez Białorusinów.

Wśród potencjalnych przeciwników Łukaszenki są dwaj przedstawiciele establishmentu: Walerij Cepkało, kiedyś ambasador w USA i zastępca szefa MSW, twórca tzw. białoruskiej doliny krzemowej, oraz Wiktor Babariko, bankier, wieloletni prezes Biełgazprombank, jednego z największych banków w kraju. Żaden nie jest kojarzony z opozycją, a na ich decyzję o starcie wpłynął najpewniej obecny kryzys. Mówią o modernizacji, liberalizacji gospodarki i przywróceniu gwarancji zmiany władzy. Nie są to słabi gracze pozbawieni charyzmy, ale politycy z doświadczeniem, pieniędzmi i wpływami, do tego otwarci krytycy Łukaszenki.

Z ankiet przeprowadzanych przez popularne niezależne serwisy informacyjne wynika, że na Babariko zagłosowałoby dzisiaj ponad 50 proc. Białorusinów. Sekretarz prasowy związku dziennikarzy Boris Goreckij był z tego powodu kilkakrotnie wzywany do resortu informacji – takie wyniki nie podobają się władzy i lepiej ich nie upowszechniać. Sam Aleksandr Łukaszenka za pośrednictwem rządowych mediów prowadzi antykampanię swoich potencjalnych przeciwników oskarżając obu o związki z Kremlem, mimo że nie ma na to żadnych dowodów, i strasząc Białorusinów, że każdy z nich doprowadzi do wchłonięcia kraju przez Rosję

Czytaj też: Świat się rozmraża, ale w maskach i rękawiczkach

Ważne, kto liczy głosy

Pod koniec maja dziennikarz Artiom Schreibman zastanawiał się nad tą niezwykłą jak na Białoruś sytuacją. Pisał na łamach „Carnegie”, że dzisiaj rządowi, a zwłaszcza premierowi Siarhiejowi Rumasowi, światopoglądowo bliżej do Babriko czy Cepkało niż do urzędującego prezydenta. Kilka dni później Łukaszenka zgodnie z zapowiedzią podał rząd do dymisji.

Ostatnie wybory, które można nazwać demokratycznymi, odbyły się tutaj 26 lat temu. Białorusini zagłosowali wtedy na Łukaszenkę, mimo że były kołchoźnik, a wtedy dyrektor sowchozu, nie miał konkretnego programu. Ale obywatelom zależało na odsunięciu od władzy prorosyjskiego komunisty Wiaczesława Kiebicza. Każda kolejna elekcja odbywała się już zgodnie ze stalinowską zasadą: „nieważne, jak głosują, ważne, jak liczą”.

Z jednej strony trudno uwierzyć, że po 26 latach rządów skamieniałego, bezwzględnie zwalczającego opozycję Łukaszenki cokolwiek mogłoby skruszyć fundamenty tej władzy. Z drugiej – Białorusini nucą dziś piosenkę Wiktora Coja ze słowami: „ktoś stanie się ścianą, a ktoś ramieniem, pod którym ściana upadnie”.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną