Amerykański koszmar
Amerykański koszmar. Zbuntowani wykrzykują, że nie mogą już oddychać
Czarnoskóry mężczyzna leży na brzuchu ze skutymi do tyłu rękami. Trzech białych policjantów dociska go kolanami do ziemi. Jeden z nich uciska szyję. Obezwładniony daje im rozpaczliwe sygnały. „Nie mogę oddychać – powtarza wielokrotnie, póki może. – Mamo...”.
Filmujący zdarzenie przechodnie krzyczą na policjantów, domagają się sprawdzenia pulsu. Czwarty policjant asekuruje, by nie mogli się zbliżyć. Kolano policjanta nadal uciska szyję nieruszającego się już mężczyzny. Wszystko trwa 8 minut i 46 sekund. Gdy przyjeżdża ambulans, zatrzymany nie daje oznak życia. W szpitalu lekarze stwierdzają, że 46-letni George Floyd nie żyje.
Chwilę potem Minneapolis – miasto, w którym doszło do zabójstwa, i blisko 150 miast Ameryki zapłonie gniewem. Niektóre zapłoną dosłownie. Takiego buntu na tle rasowym USA nie widziały od początku lat 70.
Brakuje słów, by po raz kolejny opowiedzieć to samo: dlaczego biali policjanci w Ameryce mordują czarnoskórego; dlaczego wściekli obywatele wzniecają bunt. Chyba wszyscy to czują – stąd przewaga języka obrazów i symboli. Jednym z nich jest zniszczenie pomnika konfederatów w Birmingham, w stanie Alabama. W czasie wojny secesyjnej konfederaci walczyli o utrzymanie niewolnictwa. Ludzie protestują z powodu zbrodni popełnionej teraz, ale wskazują, że jej źródła biją z głębi dziejów Ameryki.
Marna wymówka
Ktoś napisał, że nad ulicami amerykańskich miast władzę przejął Joker – fikcyjna postać z oscarowego filmu o mścicielu podklasy nędzarzy. Porównanie nośne, ale czy trafne? Joker wychodził już z ukrycia i wcale nie tak dawno: w 2016 r. w Dallas czarnoskóry snajper zastrzelił pięciu policjantów w odwecie za zabijanie Afroamerykanów. Teraz też doszło do kilku ataków na funkcjonariuszy.