Setki tysięcy ludzi demonstrowały w weekend w USA przeciw rasizmowi i brutalności policji. Masowe protesty, rozpoczęte po zabójstwie czarnoskórego George′a Floyda przez białego policjanta w Minneapolis, trwają już prawie dwa tygodnie.
Czytaj także: Ameryka płonie z nienawiści
„Black Lives Matter”
W sobotę protestowano w niemal wszystkich wielkich miastach, jak Nowy Jork, Los Angeles, Chicago, Filadelfia czy San Francisco. Największe manifestacje miały miejsce w Waszyngtonie, uczestnicy zgromadzili się wokół Kapitolu i na Mallu, ogromnym trawniku przed siedzibą Kongresu. Nie mogli zbliżyć się do Białego Domu, otoczonego od kilku dni wzmocnionymi barierami z żelaza i betonu.
Prawie wszędzie demonstracje miały pokojowy charakter – inaczej niż w pierwszych dniach po zabójstwie Floyda, kiedy podpalano radiowozy i plądrowano sklepy. Do starć doszło tylko w Seattle w stanie Waszyngton, gdzie obrażenia odniosło kilku policjantów trafionych kamieniami, butelkami i petardami. Odpowiedzieli gazem łzawiącym. W innych miastach ludzie maszerowali, wznosząc bannery „Black Lives Matter” i skandując hasła przeciw rasizmowi. W pochodach przeważali biali.
Prezydent Donald Trump i jego prokurator generalny William Barr oświadczyli wcześniej, że motorem demonstracji są anarchiści i lewicowcy z amerykańskiej antify. Oskarżyli protestujących, że są „terrorystami” przysyłanymi z innych miast przez tę organizację. Ale analiza materiałów z aresztowań, zawartości mediów społecznościowych i innych źródeł, jaką przeprowadziła agencja Associated Press, wskazuje, że 85 proc. demonstrantów to miejscowi, spontanicznie wychodzący na wezwania w internecie, a przeważająca większość aresztowanych nie należy do żadnych radykalno-lewicowych ugrupowań.
Biali solidarni z Afroamerykanami
Zdaniem komentatorów w USA skala i trwałość protestów po morderstwie w Minneapolis wskazują, że przekształcają się one w masowy ruch społeczny. Jego uczestnicy domagają się zasadniczych reform policji: zwiększenia kontroli nad jej praktykami, ścigania i karania funkcjonariuszy, którzy nadużywają siły lub broni palnej bez uzasadnienia i wykazują objawy rasistowskich postaw. Padają żądania zakazu stosowania chwytów duszących przy aresztowaniu – taki właśnie chwyt doprowadził do zgonu Floyda i wielu innych Afroamerykanów – oraz obowiązku noszenia przez funkcjonariuszy instalowanych w umundurowaniu kamer monitorujących ich działania.
Czytaj też: Reżyser Spike Lee o rasizmie w USA
Przykłady tragicznej w skutkach brutalności policji zdarzają się w USA od lat i mimo regularnych protestów nie udało się dotąd przeforsować istotnych reform. Afroamerykańscy działacze mają nadzieję, że tym razem coś się zmieni.
W masowych pochodach przeciw rasizmowi dominują młodzi, biali Amerykanie. Według sondaży Pew Research Center większość (63 proc.) białych w USA zgadza się, że ich czarni rodacy są traktowani przez policję gorzej niż oni, a 61 proc. uważa, że aparat ścigania jest dla Afroamerykanów mniej sprawiedliwy niż dla białych. To sygnał, że wzrasta wrażliwość na kwestię rasizmu – problemu nękającego Stany od początku ich istnienia – i świadomość potrzeby zmian ustawowych, które ograniczyłyby brutalność policji do niezbędnego minimum.
Czytaj też: Furia Trumpa. Teraz wydał wojnę Twitterowi
Trump kontra znani republikanie i wojskowi
Sondaże wskazują również na poparcie większości Amerykanów dla obecnych demonstracji i sprzeciw wobec zamiarów Trumpa, aby wobec protestujących skierować wojsko. Zamiary te potępili prominentni dowódcy armii, emerytowani generałowie, m.in. były sekretarz obrony w ekipie prezydenta James Mattis, były przewodniczący kolegium szefów sztabów, emerytowany admirał Michael Mullen i były dowódca międzynarodowej koalicji przeciw ISIS w Iraku gen. John Allen. Wysłaniu regularnych wojsk federalnych na podstawie tzw. ustawy o insurekcji z 1807 r. sprzeciwił się nawet obecny szef Pentagonu Mark Esper. Według niepotwierdzonych doniesień przeciwny był także przewodniczący kolegium szefów sztabów gen. Mark A. Milley.
Notowania Trumpa spadły w tych dniach – tylko 38 proc. Amerykanów dobrze ocenia jego rządy. Powodem jest jątrząca retoryka prezydenta (pogłębiająca podziały w czasie kryzysu) i brak empatii. Głosowanie przeciw niemu w listopadowych wyborach zapowiedzieli tak znani republikańscy politycy jak były prezydent George W. Bush i senator Mitt Romney, były kandydat GOP do Białego Domu w 2012 r. Republikanie obawiają się, że słabnąca popularność Trumpa może sprawić, że przegra walkę o reelekcję z kandydatem demokratów Joem Bidenem i doprowadzi do utraty przez GOP większości w Senacie.
Czytaj też: Niespełnione marzenie Martina Luthera Kinga