Świat

Rozruchy w Minneapolis. To w USA wciąż ta sama historia

Od wtorku w Minneapolis trwają burzliwe zamieszki. Od wtorku w Minneapolis trwają burzliwe zamieszki. Carlos Barria / Reuters / Forum
W Minneapolis z rąk białego policjanta zginął czarnoskóry George Floyd. Trwają burzliwe zamieszki, szerzące się na cały kraj. Afroamerykanie mówią o linczu.

To never-ending story, historia, która zdarza się w USA co jakiś czas. To właśnie stanowi najważniejszy problem: dlaczego coś, co tak bardzo nie przynosi chluby Ameryce, uporczywie powraca? W Minneapolis w stanie Minnesota z rąk białego policjanta zginął podczas aresztowania 45-letni czarnoskóry George Floyd. Od wtorku w mieście trwają burzliwe zamieszki, szerzące się na cały kraj. Afroamerykanie mówią o linczu.

Stan wyjątkowy w Minneapolis

Policję wezwano w poniedziałek wieczorem, kiedy w miejscowej jadłodajni doszło do kłótni przy płaceniu rachunku. Floyd został aresztowany jako podejrzany o legitymowanie się, według niepotwierdzonych doniesień, fałszywym czekiem lub dowodem tożsamości. Funkcjonariusze powalili go na ziemię, jeden z nich uklęknął na jego szyi. Mężczyzna zaczął się dusić, błagał o litość, ale bez skutku – policjant nadal go przygniatał. Po kilku minutach Floyd nie żył. Policja twierdzi, że stawiał opór, ale przeczy temu nagranie wideo opublikowane przez telewizję CBS News.

Funkcjonariusze aresztujący Floyda, w tym Derek Chauvin, który udusił go kolanem, zostali zwolnieni, a władze przeprosiły rodzinę ofiary. W Minneapolis zaczęły się jednak pokojowe protesty. Po paru dniach wybuchły rozruchy – zaatakowano posterunek policji, plądrowane są sklepy, płoną samochody. Podpalono m.in. stawiany właśnie dom z tanimi mieszkaniami. Zginął jeden z czarnych uczestników zamieszek, zastrzelony przez właściciela napadniętego sklepu. Rozruchy przeniosły się do sąsiedniego, bliźniaczego miasta St. Paul. Burmistrz Minneapolis wprowadził stan wyjątkowy i wezwał na pomoc stanową gwardię narodową. Odezwał się Donald Trump, określając demonstrantów „zbirami” i grożąc użyciem broni. „Tam, gdzie jest plądrowanie, tam jest strzelanie” – zatweetował.

Czytaj też: Richard Spencer, nowa twarz rasizmu

Policjanci brutalni i bezkarni

Protesty rozgorzały w innych miastach – Los Angeles, Nowym Jorku, Denver, Columbus w stanie Ohio. Afroamerykanie wszędzie mają podobne tragiczne doświadczenia. Przypomina się zabójstwo Michaela Browna w Ferguson w stanie Missouri w 2014 r., Freddie′go Greya w Baltimore w 2015, Keitha Lamonta Scotta w Charlotte rok później. I wielu innych, nieuzbrojonych albo zupełnie niewinnych Afroamerykanów, zabitych tylko dlatego, że białym funkcjonariuszom wydawali się groźni, podejrzani o rozmaite wyimaginowane przestępstwa. Scenariusz się powtarzał – po zabójstwie pokojowe demonstracje, potem uliczne burdy z atakowaniem lokali publicznych, podpalaniem samochodów i plądrowaniem sklepów. Czarni niszczą mienie we własnych dzielnicach. Ich destrukcyjne działania dają pretekst władzom do tłumienia protestów.

Afroamerykanie są zdesperowani, bo w sprawie brutalności policji od lat nic się nie zmienia – mimo oczywistych dowodów, że funkcjonariusze nadużywają siły bez uzasadnienia. Remedium na to miały być m.in. kamery wideo na radiowozach. Była taka również fatalnego dnia w Minneapolis, zamontowana na samochodzie patrolu, który aresztował George′a Floyda. Ale policjanci albo o tym zapominają, albo – co bardziej prawdopodobne – wcale się tym nie przejmują. Czują się bowiem bezkarni. Jak pokazują poprzednie tragiczne incydenty, grozi im najczęściej tylko utrata pracy. Rzadko zdarza się odpowiedzialność karna. Amerykański system sprawiedliwości chroni, niestety, brutalnych policjantów – najpewniej w przekonaniu, że jeśli będzie się ich surowo karać za nadużywanie siły albo używanie broni, staną się zbyt pasywni wobec podejrzanych o naruszanie prawa. A na ulicach zacznie się szerzyć anarchia.

Czytaj też: Reżyser Spike Lee o rasizmie w USA

Największy problem: rasizm

Rzecz w tym, że ogromna część Amerykanów – jaka dokładnie, trudno to ustalić – postrzega swoich czarnoskórych rodaków jako potencjalnych przestępców, bardziej niż biali skłonnych do użycia przemocy. Wygląda na to, że przekonanie to podziela większość policjantów. Uprzedzenia są wciąż żywe. Podsyca je społeczny podział Ameryki, wtórna segregacja terytorialna: większość Afroamerykanów mieszka w osobnych dzielnicach, z reguły biedniejszych i obciążonych bagażem patologii społecznych. Przyczyny tej sytuacji są ekonomiczne, ale dyskryminacja rasowa – ukryta, bo jawna jest zabroniona – przyczynia się do utrwalania tego podziału, dodatkowo hamując awans etniczno-rasowych gett.

W 1835 r. Alexis de Tocqueville pisał w „Demokracji w Ameryce”, że Stany Zjednoczone czeka wielka przyszłość, będą najpotężniejszym obok Rosji krajem na świecie. Ale ostrzegł, że jego największym problemem pozostaje rasizm. Po 185 latach – jak powiedział po zabójstwie w Minneapolis wnikliwy komentator społeczny wydarzeń w USA David Brooks – słowa te nie straciły wcale aktualności.

Czytaj też: Niespełnione marzenie Martina Luthera Kinga

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną