We Francji najwyższe stanowiska osiąga się nie przez partię, ale przez szkołę. Tak przynajmniej dowodzi statystyka. Jak najłatwiej zostać tam prezydentem czy premierem? Oto recepta.
Oczywiście dobrze jest przyjść na świat w inteligenckiej rodzinie. Ale ważniejsze, by dostać się – po konkursie – do jednego z kilku renomowanych paryskich liceów, Henryka IV czy Ludwika Wielkiego. Dalej już obowiązkowo zdać na studia (znów konkurs) do jednej z tzw. grandes écoles, dosł. wielkich szkół. A po tych studiach znów zdać egzamin (zwykle około 1500 kandydatów na 80 miejsc) do ENA – Krajowej Szkoły Administracji. Tu, żeby naprawdę mieć szanse na egzaminie, warto przedtem zakuwać dzień i noc na prywatnym trzymiesięcznym płatnym kursie przygotowawczym.
Potem już z górki. Jeśli się zmieścisz w pierwszej dziesiątce lokat danego rocznika ENA (bo wszyscy absolwenci każdego rocznika są uszeregowani od najlepszego do najgorszego), zdobędziesz pracę w którymś z trzech tzw. wielkich korpusów państwowych: Inspekcji Finansów, Radzie Państwa czy Cour des Comptes (z grubsza, odpowiednik naszego NIK). Po kilku latach pracy tam przejdziesz może do gabinetu jakiegoś ministra i po parunastu latach, przy szczęściu politycznym – otwarta droga do rządu.
Oczywiście na tym etapie dobrze jest już przykleić się do jakiejś partii i poszukać w niej mocnego patrona i mentora. Ale stacją niezbędną na tej drodze wydaje się ENA. To we Francji herb arystokracji państwa, kolebka prawdziwej władzy. Jest niemal symbolem kraju (jak w żarcie: Hiszpania ma ETA, Irlandia – IRA, a Francja – ENA). Szkoła stała się jednak także obiektem pogardy, nawet nienawiści, ale o tym za chwilę.
Wielki Ustny
Dwie rzeczy o ENA. Na początek trudny egzamin wstępny: po pięciu pisemnych pięciogodzinnych rozprawkach z ekonomii, zagadnień społecznych, prawa publicznego i finansów następuje tzw.