Skandal wyśledziły dzienniki „Guardian” i „Mirror”. Pobyt Dominica Cummingsa w Durham jest bezsporny, potwierdzony przez lokalną policję. A dramat rozpoczął się wcześniej.
Przypomnijmy: 27 marca Cummings wybiegł zaniepokojony z 10 Downing Street. Wtedy też wyszło na jaw, że Boris Johnson, z którym spędza kilka godzin dziennie, zakaził się koronawirusem. Gabinet premiera potwierdzał, że jego doradca także wykazywał objawy infekcji i miał pozostać „w dotychczasowym miejscu zamieszkania”. Okazuje się, że przebywał w domu swoich rodziców.
Czytaj też: Bierność Johnsona zabiła tysiące ludzi
Cummings kręci w Durham
Cummings złamał więc zasady kwarantanny w momencie, gdy jego szef zmagał się z chorobą i zaraz miał trafić do szpitala (5 kwietnia). Od mieszkańców Zjednoczonego Królestwa w tym czasie oczekiwano, że będą powstrzymywać się od podróży pod groźbą surowych kar. Rząd apelował, by nie odwiedzali najbliższych, a zwłaszcza osób starszych. W wyjątkowych przypadkach leki i prowiant należało pozostawiać przed drzwiami. Tymczasem doradca Borisa udał się z synem do rodziców.
Zaczepiony przez dziennikarzy już przed domem w Londynie, zapewniał, że „zrobił, co należało”, a prawa nie złamał. Miał ze sobą dziecięce zabawki, rozganiał reporterów i podkreślał, że nie obchodzi go, co myśli o nim prasa. Doniesienia „Guardiana” uważa za fake newsy i ani myśli podać się do dymisji.
Wsparł go rzecznik Downing Street, tłumacząc, że Cummings wyjechał, by zapewnić dziecku opiekę. Mieszkał ponoć w osobnej nieruchomości, bo infekcję złapała także jego żona. Nie wszystko się tu jednak zgadza. Policja w Durham podaje, że Cummingsowie przebywali w tym samym domu.
Czytaj też: Jak Boris Johnson chce wychodzić z lockdownu?
Czy Cummings poda się do dymisji?
„Opieka nad dzieckiem i żoną to nie przestępstwo” – komentował minister Michael Gove. Ale do tej pory wszyscy politycy i eksperci łamiący zasady kwarantanny w Wielkiej Brytanii podawali się do dymisji. W kwietniu szefowa szkockich służb medycznych dr Catherine Calderwood ustąpiła ze stanowiska po wycieczce z Edynburga do nadmorskiego domu, a w maju odszedł czołowy doradca naukowy rządu prof. Neil Ferguson, który spotykał się z partnerką, z którą na co dzień nie mieszka. Tłumaczył, że wcześniej po stosunkowo łagodnej infekcji spędził dwa tygodnie w izolacji. Wyjaśnienia nie uspokoiły mediów, które parę tygodni temu okrzyknęły Fergusona „człowiekiem, który ocalił Wielką Brytanię”. To on bowiem skłonił Johnsona do zamknięcia kraju i wystrzegania się zwolenników tzw. odporności stadnej. Spóźnienie rządu kosztowało życie niemal 37 tys. Brytyjczyków (stan na sobotę 23 maja).
Zasady są takie same dla wszystkich. Kiedy sprawa Fergusona zaczęła rosnąć jak śnieżna kula, epidemiolog złożył dymisję i ustąpił z zespołu doradców znanego pod nazwą SAGE.
Czytaj też: Brytyjczycy zamykają puby, będą walczyć z wirusem
Wirus, równi i równiejsi
Co innego Cummings, samozwańczy ekspert polityczny. Dzięki jego chwytliwym hasłom Johnsonowi udało się w 2016 r. wygrać referendum w sprawie brexitu. Był m.in. autorem kłamstwa o 350 mln funtów tygodniowo na NHS, które namalowano na autobusie kampanii „Leave”. Straszył przyjęciem Turcji do Unii i zalewem migrantów. Boris ma Cummingsa za jasnowidza, geniusza wyczuwającego nastroje Brytyjczyków. Wielu analityków uznaje go jednak za swego rodzaju oszołoma.
Poseł Jarosław Kaczyński, odwiedzając cmentarz w środku pandemii, złamał reguły obowiązujące innych Polaków. W Wielkiej Brytanii naruszanie przez ministrów i urzędników praw, które sami uchwalają i publicznie popierają, to od XIX w. grzech śmiertelny. Nie znaczy to, że każdy polityk trafiał i trafia za takie występki do piekła. Może się więc upiec także Cummingsowi. Chyba że Johnson zdecyduje się go poświęcić, co wydaje się mało prawdopodobne.
„Sprawa będzie gorąca przez jakiś czas” – przyznaje na łamach konserwatywnego „The Spectator” Robert Peston, dodając, że „ludzie będą mieli duży problem ze zrozumieniem, dlaczego Cummings złamał surowe zasady, które sam pomógł opracować”. Atak mediów przybiera na sile. „Brytyjczycy nie oczekują, by jedne zasady obowiązywały ich, a inne Dominica Cummingsa” – pisała na Twitterze ceniona korespondentka BBC Laura Kuenssberg. „Reguły i zalecenia uginają się pod siłą intelektu Cummingsa” – kpił publicysta „The Independent”.
„Johnson nie rzuci doradcy na pożarcie” – napisał z kolei „Sunday Times”. Nie ustają apele polityków i mediów o oficjalne dochodzenie w tej sprawie. Jak wskazuje sondaż instytutu YouGov, zdaniem 68 proc. ankietowanych Cummings złamał zasady. Kilku ministrów rządu komentuje anonimowo, że tolerowanie postępowania doradcy Borisa narazi gabinet na zarzuty hipokryzji. „Tym bardziej że Cummings sam chętnie piętnuje elity w Westminsterze” – mówi jeden z rozmówców „Sunday Times”.
Czytaj też: Casting na imigranta w Wielkiej Brytanii
Rasputin w T-shircie
Wpływ Cummingsa na Johnsona jest tak przemożny, że uchodzi on za „Rasputina rządu” albo, bardziej rzeczowo, za „szefa kancelarii premiera”. Ekscentryczny doradca występuje zwykle ubrany jak na piknik, ma pod ręką plastikowe torebki zamiast teczek. Tak też witał Johnsona na Downing Street po jego wyborczym zwycięstwie. Wszyscy zdają sobie sprawę z ich zażyłości, więc tolerowali te i inne dziwne zachowania.
Boris często zmienia zdanie, to jedna z jego typowych zagrywek. Jak dotychczas BoJo, jak złośliwie nazywa go prasa, bardzo konsekwentnie broni swojego „Wachowskiego”. Szara eminencja rządu przy Downing Street pozostanie nią zapewne jeszcze długo.