Świat

Brytania w labiryncie. Jak Boris Johnson chce wychodzić z lockdownu

Rodzina w Liverpoolu ogląda wystąpienie premiera Borisa Johnsona. Rodzina w Liverpoolu ogląda wystąpienie premiera Borisa Johnsona. Peter Byrne/PA Images / Forum
Zgodnie z oczekiwaniami w wieczornym wystąpieniu telewizyjnym brytyjski premier zdecydował się stąpać ostrożnie. Kraj powoli wprowadzał ograniczenia i powoli będzie je znosić.

„To nie czas na to, by w prosty sposób odwołać restrykcje″ – zaczął Boris Johnson. Niczym w ilustracji z dzisiejszego „Sunday Times” droga wiodąca do likwidacji obostrzeń będzie przypominać słynny brytyjski labirynt. Trzeba miesięcy, by pokonać przestrzeń dzielącą kraj od „nowej normalności”. W każdej chwili może się zresztą okazać, że rząd odtrąbi odwrót.

Czytaj też: Bierność Johnsona zabiła tysiące ludzi – pisze brytyjski tygodnik

Sukces kolosalnym kosztem

Johnson dał Brytyjczykom nadzieję na stopniowe łagodzenie restrykcji. W zaskakująco dobrym, emocjonalnym wystąpieniu przyrzekł rodakom zamkniętym od siedmiu tygodni w domach, że stopniowo będą wracać do normalniejszego życia. Oczekiwano tego z nadzieją i oglądano go we wszystkich domach. Do tej pory z powodu Covid-19 zmarło na Wyspach aż 31 855 osób. W liczbach bezwzględnych to tragiczny europejski rekord.

Premier wyjaśniał, że gdyby nie wprowadził pod koniec marca ograniczeń w poruszaniu, nie zamknął szkół i pubów, ofiar mogłoby być pół miliona. Przyznał jednak także, że ograniczenia uderzyły dramatycznie w gospodarkę. Zatem teraz, argumentował, poza troską o tłumienie epidemii trzeba pamiętać o konieczności walki z „drugą groźbą” – zapaścią kraju.

„Osiągnęliśmy sukces kolosalnym kosztem zmiany naszego stylu życia” – mówił premier, przywołując obrazy zabitych dyktą witryn, pustych pubów i restauracji w miastach i miasteczkach. Widać było po nim zmęczenie po przebytej infekcji.

Czytaj też: Johnson na intensywnej terapii. Kto będzie rządził?

Wielka Brytania (powoli) wraca do pracy

Johnson, mimo że dawkował nadzieję niczym aptekarz, wypadł autentycznie i poważnie, jakby otarcie się o śmierć na oddziale intensywnej terapii uczyniło z niego polityka dojrzalszego i bardziej autentycznego. Pytanie tylko, czy skuteczniejszego. W tak krytycznej chwili opinia publiczna oczekiwała więcej zdecydowania, a mniej gdybania. A Johnson próbował lawirować.

Podał jednak garść konkretów. Stwierdził wprost, że od poniedziałku robotnicy z zakładów wytwórczych i budów „powinni wrócić do pracy”. Chodzi o to, by gospodarka wystartowała po półtoramiesięcznym paraliżu. Inni pracownicy, którzy nie muszą jeździć do swoich zakładów, nadal będą pracować z domów. Premier zapowiedział też, że Brytyjczycy od środy będą mogli uprawiać sporty więcej niż raz dziennie, siadać na ławkach, opalać się na plażach, pływać w morzu i łowić ryby. Zaapelował, żeby iść do pracy pieszo czy dojeżdżać rowerami, rezygnując z transportu publicznego.

Będzie także można wsiąść do samochodu i pojechać z najbliższymi do innego miasta lub na wieś bez groźby grzywny. Całe to rozluźnienie będzie się jednak odbywać przy założeniu utrzymania społecznego dystansu. Oznacza to pozostawanie dwa metry od siebie, pod groźbą nowych, jeszcze bardziej drakońskich kar.

Czytaj też: Wirus uderza na Wyspach i w Borisa. To skutki spóźnienia

„Bądź czujny!”

W Wielkiej Brytanii będzie obowiązywać pięć stopni zagrożenia. Obecnie, zdaniem premiera, kraj jest na etapie czwartym – zagrożenie jest bardzo duże, ale nie oznacza bezpośredniego ryzyka wyczerpania możliwości służby zdrowia (NHS). Do początku czerwca, kiedy mogą – choć nie jest to pewne – pójść do szkół dzieci dwóch pierwszych roczników, poziom zagrożenia powinien spaść do trzeciego. Jak zdradził premier, słynna liczba R w kraju (obrazująca, ile osób zakaża jeden zakażony SARS-CoV-2) to 0,5–0,9. Aby epidemia zwolniła, liczba nie może przekroczyć 1.

Sygnałem, że coś drgnęło, ma być nowe hasło: zamiast „Zostań w domu” (Stay home) – „Bądź czujny” (Stay alert). Jak te słowa przełożą się na konkrety, okaże się w poniedziałek w Izbie Gmin oraz podczas specjalnej konferencji prasowej z udziałem premiera. O ile szkoły mogą otworzyć się na krótko w czerwcu (z zastrzeżeniem, że jest to termin najwcześniejszy i niepewny), o tyle restauracje muszą wytrzymać do lipca – a być może dłużej, jeśli R nagle niepokojąco podskoczy. Gdyby puby pozostały zamknięte do jesieni, bankructwo groziłoby 15 tys. z nich.

Johnson zapowiedział też „setki tysięcy testów”, które pozwolą „rzucić światło nauki na niewidzialnego wirusa-zabójcę”. Przyrzekł, że wysiłki władz skupią się na opanowaniu ognisk epidemii – w domach opieki i w szeregach pracowników służby zdrowia.

Czytaj też: Brytyjczycy zamykają puby, będą walczyć z wirusem

Wymuszona ostrożność Johnsona

Wielka Brytania, która bardzo powoli wprowadzała lockdown i długo utrzymywała połączenia z Chinami i Włochami bez żadnej kontroli, ma się wkrótce wreszcie zdecydować na przymusową kwarantannę dla przybyszów z zagranicy (także obywateli brytyjskich). To uderza jednak dotkliwie w linie lotnicze, które miały nadzieję na nowe otwarcie.

Zmiana hasła i porzucenie apelu „Zostań w domu” nie spodobały się premier Szkocji Nicoli Sturgeon, która zastrzegła, że na północy policja nie będzie tolerować pikników i spotkań przy grillu. Możliwe, że pod kilkoma względami odmrożenie kraju będzie się odbywać w różnych prędkościach.

„Johnson starał się zadowolić wszystkich, a może się okazać, że nie udało mu się zadowolić nikogo” – pisał krytycznie autor „The Independent” John Rentoul. Jego zdaniem wystąpienie premiera przypominało „origami” i było w nim bardzo wiele sprzeczności.

Taka krytyka jest jednak łatwa, a Johnson, który spóźnił się z reakcją na kryzys, ma prawo się obawiać, że kolejny błąd zaprzepaściłby jego autorytet. Brytyjscy eksperci boją się nawrotu epidemii i drugiego szczytu zachorowań np. jesienią. Na razie, przynajmniej w teorii, liczba zakażeń spada.

Czytaj też: Wielka Brytania i Szwecja walczą z wirusem po swojemu

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama