W czasie pandemii koronawirusa i spowodowanego nią kryzysu gospodarczego prezydent USA stara się uczynić z Chin chłopca do bicia odpowiedzialnego za zarazę. Grozi sankcjami, ale w rzeczywistości wcale nie chce zimnej wojny z Państwem Środka. Już w marcu oznajmił – i dotychczas się z tego nie wycofał – że wirus SARS-CoV-2 urodził się w laboratorium w Wuhanie, gdzie powstało jego pierwsze ognisko. W ostatni czwartek sugerował, że jest produktem eksperymentów w tamtejszym Instytucie Wirusologii, skąd się jakoś wydostał. Pytany, czy ma na to dowody, prezydent odpowiedział, że tak. Zapowiedział też nową podwyżkę taryf celnych na towary importowane z Chin. Giełda akcji momentalnie zadołowała. Trump stale powtarza, że SARS-CoV-2 to „chiński wirus”, ignorując krytykę, że to szkodliwe podsycanie stereotypów.
Czytaj też: Skąd się wziął ten wirus? Ufajmy nauce, nie plotkom
Trump wini Chiny
Tego samego dnia sekretarz stanu Mike Pompeo oświadczył, że administracja USA nie orientuje się, czy wirus został stworzony w Wuhanie, i w ogóle nie wie, skąd się wziął. W czwartek także dyrektor-koordynator amerykańskich służb specjalnych Richard Grenell powiedział, że koronawirus „nie został wyprodukowany przez człowieka i nie jest produktem genetycznych modyfikacji”.
Wywiad USA doszedł do takiego wniosku już wcześniej. Teorię, jakoby wirus narodził się w chińskim laboratorium, podchwyciły ultraprawicowe media, sugerując, że chodzi może o broń biologiczną. Większość ekspertów uważa, że kolebką plagi był targ w Wuhanie, gdzie handlowano żywymi zwierzętami, a wirus przeniósł się z któregoś z nich na ludzi. Jeśli tak się stało, za pandemię odpowiedzialne byłyby obyczaje kulinarne w Chinach, gdzie spożywa się zwierzęta, których nie jada się nigdzie indziej. Władze Państwa Środka, mając świadomość związanego z tym ryzyka, zakazywały tych praktyk, ale np. w czasie głodu po zadekretowanym przez Mao Tse Tunga gospodarczym Wielkim Skoku pozwoliły na nie. Potem też przymykały oczy na handel żywymi zwierzętami, które roznoszą bakterie i wirusy.
Chiny nie przyznają się do winy
Jest zastanawiające, że swoimi wypowiedziami Trump kieruje uwagę opinii akurat na te hipotetyczne chińskie źródła infekcji – manipulacje w laboratorium, co zostało zdyskredytowane, albo na osławiony „mokry targ” w Wuhanie, czyli domniemaną kulturową genezę pandemii. Oba wytłumaczenia mają silną wymowę emocjonalną, ale brakuje wystarczających dowodów, by pierwsze z nich uznać za pewne. Drugie oznaczałyby oskarżenie Chińczyków i ich horrendalnych obyczajów, co do niczego konstruktywnego nie prowadzi, a naraża na zarzut rasizmu.
Tymczasem Chiny odpowiadają za globalną katastrofę w innym sensie i w sposób niepodważalny. Kiedy zaraza zaczęła się tam pod koniec ubiegłego roku, reżim w Pekinie długo ją ukrywał, manipulując statystykami, uciszając sygnalistów i cenzurując raporty naukowców, którzy próbowali o niej alarmować. W tym czasie Chińczycy swobodnie podróżowali po świecie, roznosząc wszędzie wirusa. Chiński rząd, wzywając świat do współpracy, jednocześnie nie pozwalał na wjazd do Wuhanu międzynarodowym ekspertom i do dziś odmawia im udostępnienia oryginalnych próbek wirusa. Słowem: robi wszystko, żeby nie współpracować.
Czytaj też: Dlaczego tak bogaty kraj jak USA nie radzi sobie z Covid-19
Byle głośno o Pekinie
Akt oskarżenia jest zatem długi, ale Trump, co ciekawe, nie wspomina o ukrywaniu przez Chiny prawdy i braku transparentności. Prawdopodobnie dlatego, że dotyczy to istoty problemu – niemożliwości normalnej współpracy z totalitarnym reżimem. Trump z zasady nie krytykuje jego autokratycznych praktyk. W przypadku pandemii sam nie ma czystego konta, bo też z początku ją bagatelizował.
Przede wszystkim jednak nie chce zadzierać z Pekinem od tej strony, bo uważa, że groziłoby to zamknięciem drogi do dalszych rozmów. Chodzi głównie o tematy handlowe, na które wciąż liczy, pragnąc uniknąć frontalnej konfrontacji z chińskim smokiem, która grozi w przyszłości, a wiąże się z kwestią Tajwanu i obecnością amerykańskich okrętów na zachodnim Pacyfiku. A mówienie o wirusie z chińskiego laboratorium – co natychmiast dementują jego najbliżsi współpracownicy, a trudno przypuścić, by działo się tak przypadkiem – wydaje się subtelnym sygnałem dla Pekinu: będę was głośno piętnował, ale tak naprawdę mój rząd w to nie wierzy.
Odpowiedzialni za zarazę
Nie wierzy rząd, ale wierzy mój naród – myśli prezydent – ponieważ zbitki „tajne chińskie laboratorium”, „wirus z Wuhanu” itd. doskonale nadają się do rozniecania nastrojów. A Trump musi wskazać winnego, jak zawsze, gdy ma wewnętrzne kłopoty. Fala medialnej krytyki nieprzygotowania rządu na pandemię i kompromitujące wypowiedzi na konferencjach prasowych, jak ostatnio, gdy proponował Amerykanom zastrzyki środków dezynfekcyjnych, jego zachowanie emanujące brakiem empatii w okresie narodowej żałoby – to wszystko spowodowało spadek jego notowań, już i tak niskich jak na przywódcę kraju w momencie dramatycznego kryzysu.
Tak więc kurs Trumpa wobec Chin jest bardziej wyrafinowany, niż to na pozór wygląda. Wiem, że przypisywanie temu prezydentowi subtelności zakrawa na żart. Ale chodzi nie tyle o subtelność myślenia, ile politycznego instynktu. Który lawiruje między wymogami geopolityki i potrzebami polityki krajowej.
Czytaj też: Trump nie chce płacić na WHO. Znalazł kozła ofiarnego?