Unijne instytucje nie mają prawie żadnych uprawnień w dziedzinie zdrowia publicznego i zarządzania kryzysowego, a jednocześnie ich domeną jest gospodarka, wspólny rynek oraz współzarządzanie budżetem. Ten na lata 2014–20 (z płatnościami do 2023 r.) musi trzymać się ram wynegocjowanych jeszcze w 2013 r.
Czytaj też: Europa rozlicza się z wirusa. Krytyka wyborczych planów PiS
Dobre wiadomości dla Polski
Bruksela w reakcji na kryzys coraz mocniej luzowała zasady wydawania funduszy spójności. W końcu stanęło na zatwierdzonej w ostatni piątek przez Parlament Europejski propozycji, by poszczególne państwa mogły wszystkie niezakontraktowane pieniądze z „kopert krajowych” przesuwać na dofinansowanie służby zdrowia, wsparcie dla małych i średnich przedsiębiorstw oraz pomoc w utrzymaniu miejsc pracy. W przypadku Polski to nawet 14 mld euro. Komisja Europejska sięga też po najgłębsze rezerwy, co pozwoli przekazać ok. 3 mld euro na służbę zdrowia w całej wspólnocie. A to nie wszystko.
Częścią pakietu pomocowego mają być pożyczki dla krajów eurostrefy z funduszu ratunkowego ESM (do 240 mld euro), a także – i to kolejna pozytywna wiadomość dla Polski – otwarty nie tylko dla eurostrefy mechanizm SURE (100 mld euro m.in. na pomoc w utrzymaniu miejsc pracy). To będą „nowe pieniądze”. Unia ma je pożyczać na rynkach finansowych dzięki gwarancjom kredytowym od wszystkich członków wspólnoty.
Czytaj też: Czego nie rozumie Morawiecki, czyli korepetycje z budżetu UE
Robota rosyjskich i chińskich trolli
Jeśli pakiet pomocowy dodać do zabiegów Komisji Europejskiej w dziedzinie wspólnych zamówień na respiratory, koordynacji w otwieraniu granic dla ruchu towarowego, wsparcia dla poszukiwań leków i szczepionki, to powielane m.in. w Polsce twierdzenia o nieprzydatności UE w walce z kryzysem trzeba uznać za propagandową manipulację albo popis ignorancji.
Na szczęście debata, czy Bruksela przespała sygnały o nadciągającej epidemii (za potraktowanie ich serio były odpowiedzialne głównie rządy krajowe) albo zwlekała z pomocą, to już trochę przeszłość. Ciężar sporów – choć nie wywołują w Polsce jeszcze większych emocji – już na dobre przeniósł się na sprawę „funduszy na odbudowę” gospodarczą poszczególnych krajów.
Ten spór, a raczej dość ciężki i burzliwy konflikt, toczy się głównie między krajami UE, bo wspólnotowe instytucje własnych pieniędzy nie mają – są skazane na wolę rządów. Z drugiej strony rozczarowanie Włochów czy Hiszpanów będzie z pewnością podsycać nastroje eurosceptyczne czy wręcz antyunijne, bo zwykli wyborcy nie rozróżnią kompetencji Komisji Europejskiej, Rady UE czy Unii jako całości. I na niewiele zdadzą się „pocieszenia”, że wzrost populizmu to robota rosyjskich i chińskich trolli, manipulantów i skrajnie demagogicznych frakcji politycznych.
Czytaj też: Obawiam się Chińczyków, nawet kiedy przynoszą dary
Znokautowane Włochy i Hiszpania
Zaraza nie zna granic, ale wygląda na to, że jej skutki gospodarcze będą szczególnie groźne dla Włoch i Hiszpanii. Nie tylko z powodu przebiegu epidemii, ale też struktury gospodarek, w tym znaczącego sektora turystycznego znokautowanego przez wirusa. Dlatego rządy tych krajów, wspierane m.in. przez Paryż i wielu ekonomistów, przekonują, że unijne Południe potrzebuje pożyczek pomocowych zwiększających ich zadłużenie, lecz także subsydiów z transferów budżetowych między krajami UE.
Paryż napomyka o funduszu wartym 400 mld euro, a Madryt wysunął ostatnio pomysł wygenerowania aż 1,5 bln euro za pomocą obligacji zabezpieczonych przez budżet UE. Każda z rozważanych form zakłada uwspólnienie części ryzyka finansowego (albo nawet długu). Bez tego – jak przekonuje Francja i kraje Południa – Unia wyjdzie z kryzysu z jeszcze większymi różnicami we wzroście gospodarczym, co może podminować ją politycznie i osłabić wspólny rynek.
Jest jednak druga strona tego medalu. W trzymającej się mocno za kieszeń Północy czuć strach przed własnymi populistami, przeciwnymi wsparciu dla krajów Południa. Dlatego dojść do konsensusu w tym sporze łatwo nie będzie.
Czytaj też: Dlaczego trzasnął drzwiami unijny profesor od badań
Nadzieja z nowym budżetem
Spór o „fundusz na odbudowę” usiłuje się teraz wtłoczyć w debatę o nowym budżecie UE, który jest tradycyjnym narzędziem pomocy finansowej (w polityce spójności ich największym beneficjentem wciąż jest Polska). Komisja Europejska po wskazówkach z ostatniego szczytu zamierzała już w przyszłym tygodniu przedstawić mocno zreformowany projekt siedmiolatki 2021–27. Ale nie rozwiązano sporu o „fundusz na odbudowę”, więc przesunięto sprawę na połowę maja. Jak przekonywała w czwartek Ursula von der Leyen, trzeba tu więcej konsultacji.
Wnosząc ze wstępnych projektów, Komisja kombinuje, jak zwiększyć możliwości nowego budżetu (m.in. zapożyczając się na rynkach finansowych), ale – znów dobra wiadomość dla Polski – przynajmniej na razie bez zabierania pieniędzy z zaprojektowanych już wcześniej „kopert krajowych”, mocno zależnych od polityki spójności.
Czytaj też: Ile państw, tyle strategii przetrwania