Premier Johnson wyszedł z londyńskiego szpitala św. Tomasza w Wielką Sobotę. A mógł się wstrzymać jeden dzień – to by dopiero była historia. Na intensywnej terapii spędził trzy noce, ale oficjalnie nie był podłączony do respiratora. Na razie odpoczywa w Chequers, letniej rezydencji brytyjskich premierów. W ramach rekonwalescencji, jak podaje jego kancelaria, 55-letni następca Winstona Churchilla obejrzał już m.in. takie filmy jak „Kevin sam w domu” i „Władca Pierścieni”.
W Niedzielę Wielkanocną Johnson opublikował 5-minutowe orędzie. Wyczerpany i blady, ale pod krawatem, jest zaskakująco konkretny, poważny i autentyczny. Mówi wciąż z charakterystycznymi zaciśniętymi pięściami, ale już bez typowej dla siebie gadatliwości. „NHS (brytyjska służba zdrowia) uratowała mi życie (…). Jest zasilana miłością”. W tym krótkim nagraniu ogłasza swój metafizyczny sojusz z NHS. „Stał się kapłanem narodowej religii, jaką jest na Wyspach publiczna służba zdrowia” – podsumował lewicowy publicysta „Guardiana” Nick Cohen.
Brytyjskie media przez kilka dni nie mówiły o niczym innym, choć kraj pogrążał się w pandemii. W dniu, w którym liczba zmarłych na COVID-19 przekroczyła 900, tabloid „The Sun” napisał na pierwszej stronie „To naprawdę był dobry piątek” (po angielsku Wielki Piątek to Good Friday). Nawet krytycy, włącznie z komentatorami „Guardiana”, byli przeświadczeni, że zdrowy Johnson „przywróci narodowi nadzieję i optymizm”.
Zwolennicy premiera poszli krok dalej – zapoczątkowali w mediach społecznościowych akcję #clapforBoris, czyli klaszcz Borisowi, na wzór codziennych owacji dla lekarzy. Jeszcze gdy Johnson był w szpitalu, dziennik „The Telegraph”, w którym kiedyś pracował, napisał o premierze: „Został w pracy dla ciebie… teraz w domu módl się za niego”, znów parafrazując popularne hasło odnoszące się do lekarzy.