W czasie epidemii koronawirusa w USA dwaj politycy goszczą najczęściej na amerykańskich ekranach. Pierwszy to z natury rzeczy Donald Trump. Drugim jest Andrew Cuomo, demokratyczny gubernator stanu Nowy Jork, który stał się epicentrum zarazy. Nawet niektóre prawicowe media przyznają, że wypada bez porównania lepiej niż prezydent.
Na niemal codziennych konferencjach prasowych Trump, mimo epokowego dramatu, nie zmienił się ani na jotę – jak zawsze naciąga albo zakłamuje fakty, narcystycznie chełpi się rzekomymi osiągnięciami w konfrontacji z plagą, nie okazuje cienia empatii, wyzłośliwia się na swych politycznych przeciwników i beszta dziennikarzy zadających niewygodne pytania. Cuomo mówi z pasją, ale rzeczowo. Bez lukrowania rzeczywistości czy udawanego optymizmu informuje o sytuacji, skupiając się na tym, czego brakuje. A brakuje wszystkiego: sprzętu do testów, maseczek, respiratorów, odzieży ochronnej dla personelu medycznego, łóżek szpitalnych i lekarzy. Błaga rząd w Waszyngtonie o pomoc, bo w stanie zachorowało już ok. 100 tys. ludzi, a ponad 2300 zmarło – w większości w metropolii nowojorskiej.
Prof. Daniel Ziblatt dla „Polityki”: Wszystkie dylematy pandemii
„Cuomo ciężko pracuje”
Gubernator z ogromną zręcznością balansuje między krytyką federalnej administracji – wypominając jej dostarczenie tylko kilkuset respiratorów, podczas gdy potrzeba 30 tys. – a postawą gospodarza-menedżera, którego nie interesuje polityka, tylko pomoc dla społeczności.
Kiedy większość polityków Partii Demokratycznej na każdym kroku atakuje Trumpa, Cuomo tego unika. Pamięta, że jego stan, jak wszystkie inne, w momencie nieprzewidzianego kataklizmu zależy od Białego Domu. Obecny prezydent czasem mści się na tych, którzy zajdą mu za skórę, co mogłoby się negatywnie odbić na federalnej pomocy dla Nowego Jorku. Cuomo nie wdaje się więc w werbalne potyczki z Trumpem, jak demokratyczny burmistrz miasta Bill DeBlasio, co prezydent dostrzega i nawet docenia („Cuomo ciężko pracuje” – mówił). Być może właśnie dlatego gubernatorowi udało się uzyskać pomoc rządu w organizacji testów na SARS-CoV-2 i przekonać go do wysłania do nowojorskiego portu statku-szpitala USNS Comfort.
Czytaj też: Stan nadzwyczajny w USA. Trump nadrabia opóźnienia
Cuomo na prezydenta USA?
Dla milionów Amerykanów Cuomo stał się bohaterem czasu zarazy, tak jak po ataku 9/11 w 2001 r. nieformalnym przywódcą kraju obwołano nie ówczesnego prezydenta George′a W. Busha, tylko burmistrza Nowego Jorku Rudy′ego Giulianiego (jak na ironię trzyma dziś z Trumpem). Jest tak popularny, że część działaczy Partii Demokratycznej rozważa nawet ewentualność mianowania go kandydatem na prezydenta w listopadowych wyborach. Byłoby to możliwe tylko w drodze tzw. draftu, czyli „zwerbowania” Cuomo jako nominata. Rolę tę odgrywa już oczywiście Joe Biden, który po pierwszych prawyborach, jakie zdążyły się odbyć przed pandemią, zebrał dobrze ponad tysiąc delegatów na partyjną konwencję przedwyborczą i jest pewnym faworytem. Tyle że demokraci nie są z niego zadowoleni, a w czasie plagi Biden nie ma nawet okazji do podreperowania notowań – musi siedzieć w rodzinnym Wilmington w stanie Delaware.
Cuomo od dawna wymienia się jako potencjalnego kandydata partii do Białego Domu. Jego brat Chris jest świetnym dziennikarzem telewizji CNN (okazało się, że ma koronawirusa). Jego ojciec Mario Cuomo także pełnił urząd gubernatora Nowego Jorku, tyle że w latach 80. Był charyzmatycznym politykiem włoskiego pochodzenia z nowojorskiego Queens, znakomitym mówcą, który sam rozważał start w wyścigu do demokratycznej nominacji. I chociaż uchodził za murowanego faworyta, ostatecznie się nie zdecydował.
Andrew Cuomo szedł śladami ojca – po studiach prawniczych był prokuratorem stanowym, pracował w administracji federalnej i pod koniec lat 90. został sekretarzem ds. budownictwa i planowania miejskiego w gabinecie prezydenta Clintona. W 2010 r. wygrał wybory na gubernatora i sprawuje ten urząd już trzecią kadencję. Zaliczany do umiarkowanego centrum partii, chociaż za jego rządów doszło w stanie Nowy Jork do takich postępowych zmian jak legalizacja małżeństw homoseksualnych, zaostrzona kontrola dostępu do broni palnej, podwyżka podatków od bogaczy i płacy minimalnej oraz uchwalenie gwarancji płatnych urlopów rodzinnych. W życiu prywatnym jest rozwodnikiem, z byłą żoną ma troje dzieci, mieszka ze swą obecną partnerką.
Czytaj też: Nie ma już Nowego Jorku. Jak wygląda zaraza po amerykańsku
Nowa gwiazda Partii Demokratycznej
Do zamiany Bidena na Cuomo w roli prezydenckiego kandydata nie dojdzie z wielu powodów. Choćby dlatego, że gubernator dawno już poparł kandydaturę byłego wiceprezydenta, z którym się przyjaźni. Oświadczył zresztą z naciskiem, że „nie ubiega się o nominację”. Gdyby nawet niespodziewanie zmienił zdanie i zdradził przyjaciela, trudno sobie wyobrazić jego powołanie w drodze „draftu”. Byłby to precedens szczególnie nieprawdopodobny w czasie apokaliptycznej zarazy. Polityczne trzęsienie ziemi, gdy znękani epidemią Amerykanie mają dość wstrząsów.
Ale Cuomo ma dopiero 62 lata, a więc w porównaniu z Bidenem (77) i Trumpem (73) jest młodzieniaszkiem. Ma jeszcze dużo czasu, aby, powiedzmy, za cztery lata spróbować sił w rywalizacji do najwyższego urzędu. Partia Demokratyczna ma w każdym razie nową gwiazdę z większymi atutami przywódczymi niż jej obecna czołówka.