Większość parlamentów w Unii Europejskiej przyjmuje specustawy dające rządom instrumenty szybszego działania w czasie epidemii koronawirusa. Na Węgrzech parlament zagłosował 30 marca za ustawą idącą wyjątkowo daleko: rząd Viktora Orbána otrzymał dzięki temu możliwość rządzenia rozporządzeniami na czas nieokreślony. Krytycy biją na alarm, że kraj będzie kierowany jednoosobowo przez Orbána bez udziału parlamentu. I że premierowi na ręce nie będą patrzeć nawet niezależni dziennikarze. Biczem na nich ma być artykuł o tym, że za rozpowszechnianie fake newsów o epidemii grozi więzienie do pięciu lat.
Rząd argumentuje, że wyjątkowe czasy wymagają wyjątkowych uprawnień. W artykule dla „Politico” Judit Varga, minister sprawiedliwości, przypomina, że zapisy są zgodne z konstytucją, bo w stanie zagrożenia (został wprowadzony 11 marca) rząd może wydawać rozporządzenia przez 15 dni, a potem, z upoważnienia parlamentu, przedłużać czas ich obowiązywania. Varga przekonuje, że opinie jakoby Orbán kosztem walki z koronawirusem poszerzał terytorium, to efekt kampanii dezinformującej prowadzonej przez media lewicowo-liberalne.
Obawy nie są jednak płonne, w ciągu 10 lat Orbán zgromadził taką władzę, jakiej po 1989 r. nie miał nikt, wykorzystując też globalne kryzysy: gospodarczy i migracyjny. Pracom nad specustawą towarzyszyła kampania pod hasłem: „Rozwiążemy kryzys nawet bez was”. Chodziło o partie opozycyjne, które odmówiły poparcia rządu. Na stronach sprzyjających Fideszowi pojawiło się określenie: wirusowa koalicja.