Gdy powstaje ten tekst, w Hiszpanii w ciągu doby zmarło z powodu koronawirusa 655 osób. I jest to dobra wiadomość. Po raz pierwszy od wielu dni ofiar jest mniej niż dzień wcześniej. Pogrążony w żałobie kraj wstrzymał oddech: może to znak, że krzywa zachorowań wreszcie się wypłaszczy.
Choć to dopiero początek pandemii, wielu Hiszpanów jest przekonanych, że gorzej już być nie może. W ciągu dwóch tygodni ich ojczyzna stała się drugim, po Włoszech, najbardziej poszkodowanym przez pandemię krajem na świecie, z liczbą zmarłych większą niż w Chinach, tysiącami chorych lekarzy i pielęgniarek oraz szpitalami na skraju zapaści. Wśród zarażonych znalazła się m.in. wicepremier Carmen Calvo i dwie koleżanki z rządu, żona premiera Pedro Sancheza i liderzy skrajnie prawicowej partii Vox.
Im bardziej krwawe żniwo zbiera COVID-19, tym głośniej wybrzmiewa pytanie: czy tragedii o takich rozmiarach można było zapobiec?
Kostnica na lodowisku
Siedem razy więcej niż zwykle – tyle zgonów było w drugiej połowie marca w regionie Madrytu, który stał się największym ogniskiem pandemii. Umierających w stolicy było tak wielu, że przerosło to możliwości zakładów pogrzebowych. Ponurym symbolem tragedii stał się Palacio de Hielom, Lodowy Pałac, gigantyczne lodowisko w jednym z madryckich centrów handlowych, które decyzją rządu zostało przekształcone w kostnicę na 1,8 tys. ciał.
„Kiedy widzę ciąg karawanów z ciałami ofiar wirusa, które nie przestają wjeżdżać na ten sam parking, na którym jeszcze 10 dni temu bluzgałam, jeśli musiałam zaparkować 50 m od wejścia, wydaje mi się, że byłam wtedy inną osobą, w innym czasie i na innej planecie” – napisała dziennikarka „El País” Luz Sánchez-Mellado.
Innym symbolem zarazy stał się madrycki dom spokojnej starości Monte Hermoso, w którym w wyniku pandemii zmarło 25 pensjonariuszy.