Świat

Polska nie chce korzystać z unijnych lotów do domu

Samoloty na brukselskim lotnisku Zaventem Samoloty na brukselskim lotnisku Zaventem Francois Lenoir / Reuters / Forum
Warszawa nie sięgnęła po unijną pomoc w organizacji powrotów Polaków do kraju. A teraz tłumaczy, że to bardzo dobrze, bo podczas „repatriacji” rodacy nie muszą latać z cudzoziemcami.

Jako pierwsze o sprawie poinformowało dziś RMF FM. O co chodzi? Unia Europejska ma wśród procedur kryzysowych „mechanizm obrony cywilnej”. W jego ramach wspólnie używa się sprzętu należącego do poszczególnych krajów w odpowiedzi na różne zagrożenia i katastrofy.

Czytaj też: Myć wszystkie produkty? Prać ubrania po powrocie? Wyjaśniamy

„Transportowanie tylko Polaków”

„Mechanizm” uruchamiano przy okazji wielkich pożarów (pomagali także polscy strażacy), a w styczniu tego roku był wykorzystywany na potrzeby awaryjnych powrotów mieszkańców UE z rejonów objętych epidemią koronawirusa, wtedy głównie z Chin. Teraz zaś w ramach „akcji repatriacyjnej” pomaga wrócić unijnym turystom m.in. z Afryki Północnej.

Przeloty w 75 proc. finansuje Komisja Europejska (w budżecie są rezerwy na podobne działania kryzysowe) i są darmowe dla pasażerów. Inaczej niż rejsy w ramach polskiej akcji „Lot do domu”. Warszawa mimo to nie sięgnęła do tej pory po unijną pomoc. Polski dyplomata w Brukseli przekonywał nas dziś o... zaletach takiej decyzji. – Realizowanie repatriacji za pomocą własnych zasobów umożliwia transportowanie tylko Polaków, bez obecności obywateli innych krajów członkowskich na pokładzie – tłumaczy.

Czytaj też: Polska polityka w cieniu wirusa

Niemcy zamówili 27 lotów

Polska dyplomacja przypomina, że zgodnie z regułami „mechanizmu obrony cywilnej” po pomoc sięgają te kraje UE, którym brak własnych zasobów, a my ponoć mamy i samoloty, i pieniądze. Polacy przekonują, że większość pieniędzy na „mechanizm” została już wykorzystana, a „sprawa dotyczy w sumie do kilkunastu lotów dla wszystkich państw członkowskich”. Tyle że dziś w południe Komisja Europejska poinformowała, że przykładowo Niemcy dopiero co poprosiły o 27 takich rejsów.

Część krajów zachodnich przewozi więc teraz swoich obywateli we współpracy z prywatnymi liniami, a dodatkowo – jak niecierpiące przecież „na brak zasobów” Niemcy – korzysta z pomocy tam, gdzie władzom trudno zapewnić własny transport.

Czytaj też: Pożytki z pandemii dla klimatu?

Są też wspólne zamówienia sprzętu

Sprawa przypomina problem „wspólnego mechanizmu zamówień” medycznych, do którego Polska przystąpiła dopiero dwa tygodnie temu. Pomysł powstał w czasie zagrożenia świńską grypą w latach 2009–10, po dyskusji o zakupach i ewentualnej dystrybucji szczepionek, których zresztą rząd Donalda Tuska nie chciał zamawiać. Gdy już w 2014 r. doszło do oficjalnego zawiązania się mechanizmu, Polska była w mniejszości krajów, które odmówiły podpisu. W lutym tego roku dołączyła Szwecja.

Komisja Europejska w tym tygodniu rozpisała wspólny przetarg na respiratory, maseczki i inne wyposażenie związane z zarazą. Dzięki wspólnym zamówieniom ceny są zwykle korzystniejsze (działa efekt dużej skali), a środki i sprzęt są rzetelnie dystrybuowane w razie kryzysu. Maleje też ryzyko, że najsilniejsi gracze podkupią całe zasoby.

Czytaj też: Polacy gotowi na koronawirusa? Co wynika z sondażu

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną