Świat

Indie nie panują nad wirusem. Źle to wróży światu

Modły przed świątynią w Ahmadabad Modły przed świątynią w Ahmadabad Amit Dave / Reuters / Forum
Personel medyczny w Indiach to – w porównaniu z liczącą 1,3 mld populacją – garstka ludzi, którzy nawet w zwyczajny dzień są przytłoczeni nadmiarem obowiązków i brakiem sprzętu.

W niedzielę między godz. 7 a 21 wszyscy Hindusi mają zostać w domach. Nie jest to nakaz, ale prośba, z jaką w czwartek w orędziu dotyczącym pandemii Covid-19 zwrócił się do współobywateli premier Narendra Modi. Apelował, aby byli cierpliwi, powstrzymali się od przesadnych zakupów, zachowywali bezpieczny dystans i nie wierzyli plotkom. Punktualnie o 17 wszyscy mają stanąć w drzwiach lub na balkonach i klaskać lub uderzać w cynowe talerze, by wyrazić wdzięczność i wsparcie dla lekarzy i służb mundurowych walczących z nowym koronawirusem.

Czytaj też: Chiny w czasach kwarantanny

Ośmiu lekarzy na 10 tys. pacjentów

Personel medyczny w Indiach to – w porównaniu z liczącą 1,3 mld populacją – garstka ludzi, którzy nawet w zwyczajny dzień są przytłoczeni nadmiarem obowiązków i brakiem sprzętu. W kraju na 10 tys. pacjentów przypada zaledwie ośmiu lekarzy (dla porównania: w Korei Południowej – 71), jeden szpital państwowy obsługuje statystycznie 55 tys. osób. A jeszcze trzeba się do niego dostać z małej wsi w dżungli u zboczy Himalajów albo na odseparowanej wyspie. Do prywatnych lecznic dostęp ma tylko wąska elita, a w placówkach państwowych powszechne jest wymuszanie łapówek za przyjęcie, badanie i leczenie. Najubożsi leczą się w domach, u felczerów, znachorów lub korzystają z medycyny ajurwedyjskiej. Co roku, gdy w porze monsunu skaczą wskaźniki zachorowań na grypę, do lekarzy trafiają tylko najciężej chorzy. Podobny scenariusz przewidują eksperci dla koronawirusa – znakomita większość zakażonych będzie musiała radzić sobie sama.

Przed weekendem Indie przekroczyły 200 potwierdzonych przypadków zakażeń, odnotowano pięć ofiar śmiertelnych i – jeśli wierzyć tym wskaźnikom – były około trzy tygodnie za scenariuszem hiszpańskim czy włoskim. Ale liczby są najpewniej dużo wyższe (sąsiedni Pakistan potwierdził ponad 300 przypadków, a ma niespełna 200 mln obywateli). Wbrew komunikatom szefa WHO, który powtarzał: „Testujcie, testujcie, testujcie”, indyjski rząd testuje wyłącznie pacjentów z ewidentnymi objawami i powoli przymierza się do badania większej liczby obywateli. Pierwsze, nieskoordynowane na poziomie kraju decyzje o zamykaniu szkół, centrów handlowych i biznesów świadczą o tym, że władze obawiają się scenariusza włoskiego. A okazywany oficjalnie spokój służy niewzbudzaniu paniki. I nieprzyznawaniu, że rząd ma nikłą kontrolę nad sytuacją i liczbami. W Indiach rejestruje się zaledwie 77 proc. zgonów, oficjalne statystyki urodzin są równie dziurawe. Faktycznych wskaźników zakażeń najpewniej nie poznamy nigdy.

Czytaj też: Skąd wzięła się epidemia we Włoszech

Indiom grozi Covid-19 i głód

Premier nazywa niedzielną akcję „ludową godziną policyjną”. W przemówieniu powołał się na historyczne sytuacje wojenne i kryzysowe, by pomóc ludziom oswoić perspektywę czasu spędzanego w domach czy raczej miejscach zamieszkania, skoro kilkaset milionów Hindusów de facto nie ma solidnego dachu nad głową. Pomysł dobrowolnej ogólnokrajowej kwarantanny może być elementem przygotowań do wprowadzenia obostrzeń dotyczących swobody poruszania się i codziennego funkcjonowania olbrzymiego społeczeństwa, które żyje, pracuje i zarabia na ulicach. Faktyczna kwarantanna, na wzór obowiązującej we Francji czy Włoszech, uderzyłaby w gospodarkę – opartą wciąż na bezpośrednich kontaktach i obrocie gotówki – znacznie silniej niż w państwach technologicznie zaawansowanych. Dla setek milionów ludzi starających się przetrwać z dnia na dzień zamknięcie miast i zakaz poruszania się, o co apelują już politycy opozycji, oznaczałoby głód. Modi zapewne wie, że blokada handlu i ruchu mogłaby się okazać zagrożeniem większym niż Covid-19.

Mimo to strategia premiera wydaje się spóźniona i zaskakująco łagodna wobec wezwań WHO i radykalnych kroków stosowanych już przez azjatyckich sąsiadów, m.in. Chiny, Koreę Południową, Malezję czy Tajlandię. To państwa z lepszą organizacją społeczną, skuteczniejszym aparatem administracyjnym. Tymczasem nad Gangesem brak centralnie koordynowanej reakcji.

Premier poprosił obywateli, nazywając ich braćmi i siostrami, aby dali mu kilka tygodni. Na co – nie precyzował, bo na razie brak spójnej strategii. Dopiero przed weekendem powołany został sztab kryzysowy przy ministrze zdrowia. Najaktywniej działają rządy stanowe. Niektóre zamykają granice, inne – szkoły i przedszkola, jeszcze inne nakazują urzędnikom publicznym pracę z domu albo zamykają targi i bazary. Rząd zaangażował armię i marynarkę wojenną w tworzenie specjalnych stref, gdzie można przechodzić kwarantannę, bo w żyjącej gęsto i tłumnie społeczności wyjątkowo trudno o separowanie jednostek. Od niedzieli do Indii nie będą wlatywać samoloty z zagranicy. Wszyscy obywatele przebywający za granicą, a także członkowie wielomilionowej diaspory rozsianej w wielu krajach, otrzymali komunikat: zostańcie tam, gdzie jesteście. Do piątku odwołano 160 połączeń kolejowych. Wszystkie te działania robią wrażenie przypadkowych lub pozornych.

Czytaj też: Wiosna w areszcie domowym. Francja zabiera się do walki

Wyzwania Indii: denga, czerwonka, malaria, cholera

Obywatele Indii są wyjątkowo narażeni na dramatyczny scenariusz rozwoju zakażeń. Przede wszystkim ze względu na masowe ubóstwo, brak dostępu do sanitariatów, wody i opieki medycznej. Nawet na co dzień utrzymywanie higieny osobistej w kraju, w którym połowa ludzi defekuje w miejscach publicznych i nie ma dostępu do wody bieżącej ani środków czystości, jest wielkim wyzwaniem. Hindusi, szczególnie 800 mln żyjących w ubóstwie, chorują często m.in. na dengę, czerwonkę, malarię, cholerę, ospę i odrę. Zaledwie pięć lat temu WHO mogła ogłosić Indie krajem wolnym od polio, a zachorowania na HIV są zbliżone lub przekraczają liczbę przypadków w całej Afryce Subsaharyjskiej.

Co prawda w ostatnich latach Indie dobrze poradziły sobie z kontrolą zakażeń m.in. świńską grypą i SARS, skutecznie tropiąc i separując zakażonych, ale nowy koronawirus, prawdopodobnie przenoszony przez osoby niezdradzające objawów, jest trudniejszym przeciwnikiem.

Czytaj też: Aż 44 proc. zakażeń dają osoby niewykazujące objawów

Praca rzadko mytych rąk

Hindusi żyją w wielopokoleniowych, wielodzietnych rodzinach i w gęstych zbiorowościach. Każdego dnia do wspólnych pomp i studni ustawiają się kolejki, w miastach pęcznieją slumsy i osady biedoty, na kilku metrach kwadratowych mieszka po kilkanaście osób. Gotuje się razem, je się rękoma, handluje się na ogromnych bazarach, a żywność wykłada ręcznie i transportuje na plecach. Ogromna część gospodarki to jednoosobowe przedsiębiorstwa dosłownie zależne od pracy ludzkich, rzadko mytych rąk: zakłady rzemieślnicze, stragany z lepionymi na miejscu plackami i sprawianym mięsem.

W takim pejzażu pandemia koronawirusa może pozostać przyćmiona, niezdiagnozowana. A perspektywy opanowania zakażeń wydają się wprost beznadziejne, co dla świata może mieć duże znaczenie, gdy przywrócony zostanie ruch lotniczy i drugie co do wielkości społeczeństwo świata znów ruszy robić interesy i odwiedzać krewnych rozsianych od Kanady po Australię.

Czytaj też: Zachód walczy z wirusem, a Chiny ruszają z propagandą

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama