We włoskiej kulturze motyw epidemii przewija się w zasadzie nieprzerwanie od XIV w. Można więc powiedzieć, że Włosi są zaznajomieni z tematem. Wątki epidemiologiczne pojawiają się choćby w „Dekameronie” Giovanniego Boccaccia (dżuma z 1348 r.) czy powieści „Narzeczeni” Alessandro Manzoniego (dżuma z 1630 r.). W tym drugim dziele jest taki cytat: „Wyjechali przed północą. Pomimo krzyków, które zabraniały im opuścić miasto i groziły wysokimi karami (…) wielu szlachetnie urodzonych uciekło z Mediolanu”. Historia włoskich plag ma więc najwyraźniej swoje stałe elementy, w tym ucieczkę z Lombardii. Ale to nie koniec analogii.
W zeszłym tygodniu premier Giuseppe Conte już czwarty raz zaostrzył wojnę z koronawirusem. A w zasadzie zamknął kraj. Co najmniej do 25 marca działać mogą tylko sklepy spożywcze i apteki. Każda podróż czy nawet wyjście z domu muszą być pisemnie usprawiedliwione w specjalnym formularzu. Zakłady produkcyjne mają zamknąć działy zbędne dla codziennej produkcji, a podczas pracy muszą zostać zachowane normy odległości między pracownikami. Conte literacko spuentował tę ostatnią decyzję: „Trzymajmy się dziś z daleka, aby móc objąć się jutro”.
Według premiera efekty tych restrykcji powinny być widoczne już w przyszłym tygodniu. To ważne, bo włoski rząd w zasadzie doszedł już do ściany i dalsze ograniczanie możliwości przemieszczania się czy pracy jest trudne do wyobrażenia.
Towarzyski naród
Koronawirus pojawił się we Włoszech 31 stycznia, gdy wykryto go u dwóch chińskich turystów w Rzymie. Wtedy też rząd zawiesił połączenia lotnicze z Chinami. Następnym etapem, wywołanym wybuchem liczby zakażeń w szpitalu w Codogno pod Mediolanem, było objęcie kwarantanną 10 miast Lombardii i Wenecji Euganejskiej.