Rozwój Covid-19 w Korei Południowej od początku nosił znamiona katastrofy. Jednym z pierwszych pozytywnych przypadków zakażenia była bowiem członkini quasi-chrześcijańskiej grupy religijnej o nazwie Shincheonji, funkcjonującej według bardzo konserwatywnych, zamkniętych zasad. Jej członkowie wierzą m.in. w choroby wywodzące się z grzechu, nierzadko odmawiają leczenia za pomocą współczesnej medycyny i decydują się na „przecierpienie” swojego stanu. Odrzucają też większość zdobyczy technologicznych, dlatego nie godzą się chociażby na pobranie odcisków palców. Rzadko używają też kart kredytowych.
Czytaj też: Covid-19. Zwięzły poradnik dla skołowanych i zajętych
Korea wyciągnęła lekcję
Dlatego gdy władze w Seulu już wiedziały, że bardzo odizolowane od reszty społeczeństwa wspólnoty Shincheonji (ruch ten wspiera w kraju ponad 200 tys. osób) mogą zamienić się w ogniska epidemii, było jasne, że rządowa odpowiedź musi nadejść szybko i zdecydowanie. Ponad dwa tygodnie od tamtego wydarzenia południowokoreańska strategia walki z koronawirusem uważana jest za jedną z najskuteczniejszych na świecie. Przy 7755 zarażonych kraj ma 54 ofiary śmiertelne i 250 wyleczonych pacjentów.
Na ten sukces złożyło się kilka czynników: logistycznych, politycznych i technologicznych. Po pierwsze, Seul miał spore doświadczenie w walce z szybko rozprzestrzeniającymi się chorobami. W 2015 r. kraj był jednym z największych ognisk tzw. Bliskowschodniego Zespołu Niewydolności Oddechowej, znanego jako MERS. Z powodu epidemii zmarło 38 Koreańczyków, najwięcej poza Bliskim Wschodem.
Rząd bardzo długo wtedy zwlekał z ogłoszeniem kwarantanny, zamknięciem szkół i przeprowadzaniem testów na masową skalę. Błędy w zarządzaniu kryzysowym okazały się jednym z głównym czynników prowadzących do spadku popularności i impeachmentu ówczesnej prezydent Park Geun-hye. Korea Południowa wyciągnęła wnioski, tworząc unikatowy na skalę świata system szybkiego reagowania epidemiologicznego.
Czytaj też: Jak korzystać bezpiecznie z miejskiego transportu
Gdzie w kinie siedzi zakażony?
Zaraz po ogłoszeniu przez Chiny kwarantanny w prowincji Hubei Koreańczycy zaczęli monitorować każdy ruch osób przyjeżdżających z Państwa Środka. Sprawdzano wyciągi kart kredytowych, lokalizację (za pomocą wszechobecnych kamer monitoringu przemysłowego), wprowadzono nakaz instalowania w smartfonach aplikacji rejestrujących ruchy i zbierających dane o stanie zdrowia.
Informacje, które mogły zagrażać zdrowiu publicznemu i powodować przyspieszenie epidemii, publikowano w otwartych źródłach – włączając dane o miejscach w kinie zajmowanych przez osoby, u których test na obecność koronawirusa okazał się pozytywny.
To wszystko, w połączeniu z oszałamiającą sumą ok. 25 mld dol. rzuconych na szybkie testy, szpitale polowe i minikliniki niemal na każdym osiedlu, długo pozwalało utrzymać epidemię w ryzach. Skokowy wzrost zachorowań przyszedł z wybuchem Covid-19 w Shincheonji, ale wtedy użyto bardziej tradycyjnych środków. Szczelna kwarantanna, dobrze wyposażone szpitale i brak sprzeciwu społecznego wobec drakońskich kontroli na razie pozwalają Seulowi wychodzić z sytuacji w miarę obronną ręką. Z europejskiego punktu widzenia wiele z tych posunięć może wydawać się nieakceptowalnych, bo godzi w prawa do prywatności i wolności obywatelskich, ale jak widać – w czasie kryzysu zdają egzamin.
Czytaj też: Chiny w czasach kwarantanny
Singapur stawia na informację
Inaczej do sprawy podeszły władze w Singapurze, stawiające głównie na szeroką kampanię informacyjną. Rząd wykorzystał wszystkie swoje kanały medialne, wykupił komercyjne billboardy i przestrzenie reklamowe, by instruować obywateli. Wszędzie były dane o symptomach koronawirusa, pomocne w autoadiagnozie. Wprowadzono kontrole temperatury w publicznych budynkach i urzędach, rozdawano darmowe tubki płynów do dezynfekcji rąk.
Zgodnie ze starą zasadą zaufania i weryfikacji Singapur też zbierał ogromne ilości danych – w późniejszym stadium epidemii nawet niektóre centra handlowe, bądź co bądź podmioty prywatne, spisywały numery i serie dowodów tożsamości klientów. I znów – u Europejczyków zapewne takie nakazy wywołałyby gwałtowny sprzeciw, w Singapurze podporządkowano się im praktycznie bez wahania.
Czytaj też: Jak przebiegają badania na obecność koronawirusa
Oba kraje, tak samo zresztą jak Filipiny, Tajwan i inne państwa Azji Południowo-Wschodniej, bardzo szybko wprowadziły ograniczenia ruchu turystycznego z Chinami. Najpierw osoby z historią podróży do Państwa Środka, a także Hongkongu i Makau, były proszone o kontakt z władzami, później zakazano im wjazdu – nawet w celach tranzytowych na lotniskach. W wielu przypadkach wiązało się to też, niestety, z aktami rasizmu wobec Chińczyków mieszkających na co dzień w tych krajach, uznawanych wręcz za nosicieli wirusa.
Czytaj też: Epidemia koronawirusa blokuje i rujnuje Włochy
Decentralizacja pomaga Niemcom
Żeby znaleźć skuteczne strategie walki z Covid-19, nie trzeba przekręcać globusa. Na Starym Kontynencie dobrym przykładem szybkiej reakcji są Niemcy. Na pierwszy rzut oka był to kraj podwyższonego ryzyka. Podobnie jak Włosi mają relatywnie zaawansowaną wiekowo populację (mediana wieku wynosi 47,4), ponadto są krajem doskonale skomunikowanym, z lotniskami odgrywającymi rolę ważnych portów przesiadkowych dla praktycznie całego świata. Teoretycznie i tam powinniśmy obserwować bardzo wysoki wskaźnik zakażeń i ofiar śmiertelnych.
Niemcy mają na razie 1629 potwierdzonych przypadków i tylko trzy zgony. Tutaj kluczem do sukcesu okazała się decentralizacja: lokalne władze na poziomie landów i miast mają bardzo szerokie zakresy kompetencyjne. Dlatego wiele miejsc, m.in. Bawaria, Nadrenia Północna-Westfalia, Badenia-Wirtembergia i stołeczny region Berlina, odwołało wydarzenia masowe i zamknęło szkoły, zanim decyzje w tej sprawie wydał rząd federalny.
Stosunkowo dużo miejsca w debacie medialnej na temat koronawirusa zajmowały komunikaty z Instytutu Roberta Kocha, najważniejszej instytucji epidemiologicznej w kraju. Być może właśnie dzięki decentralizacji, szybkiemu reagowaniu na poziomie lokalnym i skutecznej kampanii informacyjnej liczba ofiar w Niemczech jest wciąż relatywnie niska.
Czytaj też: Dlaczego koronawirus uderzył właśnie we Włoszech?
WHO: to już pandemia
Warto dokładnie przyglądać się tym wzorcom i dlatego, że koronawirus nie wyhamowuje. W środę późnym popołudniem Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła stan globalnej pandemii, a kanclerz Niemiec Angela Merkel zaleciła obywatelom przygotować się na sytuację, w której zakażonych może być nawet „60–70 proc. populacji kraju”.
Covid-19 nie zniknie ani szybko, ani łatwo, więc dobre praktyki potrzebne są dziś jak nigdy dotąd.