Jestem zaskoczony liczbą zarażonych – tak premier Włoch Giuseppe Conte mówił do telewidzów, gdy liczba chorych na COVID-19 przekraczała 100 osób, a ofiary były dwie. Zaczęło się 21 lutego, gdy pojawiła się informacja o pierwszym we Włoszech chorym na koronawirusa, który nie przyjechał z Chin. Tego samego dnia zmarł też pierwszy włoski pacjent odbywający kwarantannę po powrocie z Państwa Środka. Wcześniej przypadków zakażenia było kilka i dotyczyły tylko osób, które przybyły zarażone z Chin. W sobotę premier Conte zdecydował się na nadzwyczajne środki. 11 gmin w Lombardii i Wenecji Euganejskiej zostało odciętych przez policję i wojsko: nie można ich opuścić, a każdy przyjeżdżający jest poddawany kwarantannie. W północnych Włoszech zamknięto większość szkół, odwołano karnawał w Wenecji. Nie ma wstępu do katedry w Mediolanie i La Scali. Mediolańczycy masowo robią zapasy żywności. A maseczki chirurgiczne sprzedawane są na aukcjach po prawie 100 euro za opakowanie.
W poniedziałek zarażonych we Włoszech było już 224. Najwięcej w Lombardii – 167. Do zamknięcia tego numeru POLITYKI zmarło siedmiu pacjentów. To oznacza, że Włochy, po Chinach i Korei Południowej, są trzecim skupiskiem chorych na wirusa z Wuhan. Jak wyjaśnia w dzienniku „Corriere della Sera” prof. Massimo Galli, przyczyną tak gwałtownego wzrostu zachorowań jest późne rozpoznanie wirusa u pacjenta przyjętego do szpitala w Codogno – epicentrum wirusa w Lombardii: „W takich przypadkach szpital może przerodzić się w przerażający katalizator zarazy”. Do poniedziałku nie udało się ustalić tożsamości pacjenta zero, ponieważ pacjent w szpitalu w Codogno nie był w Chinach – musiał zarazić się od innej osoby, która nadal może rozsiewać wirusa.