Szef Rady Europejskiej Charles Michel (następca Donalda Tuska) zapowiada, że nie zamierza „brać na zakładników” premierów lub prezydentów krajów UE, czyli przeciągać szczytu aż do skutku. Ale niewykluczone, że potrwa do soboty, a zdaniem pesymistów nawet do niedzieli. W razie fiaska kolejny budżetowy szczyt mógłby zostać zwołany za dwa tygodnie.
Czytaj też: Nowy projekt cięć w budżecie UE. Ile straci Polska?
Ukryte 11 mld euro Michela
„Obecnie dzieli nas 230 mld euro. Jesteśmy daleko od akceptowalnej propozycji” – zadeklarował szef europarlamentu David Sassoli. To ważny głos, bo europosłowie muszą przegłosować kompromis. Bruksela oczywiście mocno powątpiewa, by Parlament Europejski zdecydował się na obalanie liczb z trudem wynegocjowanych przez szefów rządów i prezydentów, ale żelaznych gwarancji na to nie ma. – Ten europarlament jest na pewno mniej przewidywalny niż poprzedni – zgodnie ostrzegają dyplomaci różnych krajów.
Michel zaproponował budżet wart 1095 mld euro, czyli 1,074 proc. dochodu narodowego brutto Unii (to tzw. wskaźnik DNB, bardzo zbliżony do PKB). Ale europarlament nadal oficjalnie domaga się hojniejszego projektu wydatków na poziomie 1,3 proc. DNB. Z drugiej strony mamy „klub oszczędnych” – Austrię, Holandię, Szwecję i Danię – który upiera się przy budżecie na poziomie 1 proc. DNB. I to ostatnie żądanie może się okazać jedną z najtrudniejszych przeszkód w drodze do kompromisu.
„Oszczędni” żądają też utrzymania swych rabatów, czyli ulg w składkach (związanych historycznie z rabatem brytyjskim), a Michel ma w swoim projekcie ukryte ok. 11 mld euro, którymi może – manipulując pułapami rabatów – będzie próbował kupić ich zgodę.
Czytaj też: PiS idzie na wojnę z Europą
Budżet UE. Ile w polskich kopertach?
Pierwotny projekt Komisji Europejskiej z 2018 r. był gorzki dla Polski, a Michel zaproponował niewielkie korekty na plus. Otóż w projekcie KE przewidziano dla nas ok. 64,4 mld euro (w cenach z 2018 r.) z polityki spójności, czyli 23 proc. mniej niż w siedmiolatce 2014–20. To był m.in. wynik bardzo niekorzystnych dla Warszawy zmian w metodzie dzielenia pieniędzy (przy zachowaniu obecnej stracilibyśmy „tylko” 11 proc.).
Zmiany zaproponowane przez Michela dałyby Warszawie dodatkowo ok. 0,8 mld euro w polityce spójności oraz – takie są wyliczenia polskiego rządu – kolejny miliard dzięki aktualizacji danych społeczno-gospodarczych, które są kluczem do dzielenia pieniędzy. Podobnie jest w funduszach na politykę rolną. Pierwotny projekt KE daje Polsce 27,1 mld euro (w tym 18,9 mld euro na dopłaty bezpośrednie), czyli blisko jedną dziesiątą mniej niż teraz. A dzięki korektom Michela powinniśmy zyskać dodatkowe pół miliarda.
Ponadto Michel proponuje, by tylko połowa polskiej „koperty” w tzw. funduszu sprawiedliwiej transformacji (czyli jeden z dwóch zapisanych w niej miliardów) była uzależniona od przyjęcia unijnego celu neutralności klimatycznej w 2050 r. – jako jedyni go odrzuciliśmy. Ale już wiadomo, że m.in. Holendrzy będą temu przeciwni. To by oznaczało, że Polska nie dostanie nic, dopóki celu nie przyjmie.
Czytaj też: UE przyjęła cel neutralności klimatycznej. Bez Polski
Powściągliwy Morawiecki
Premier Mateusz Morawiecki chciałby podczas negocjacji doprowadzić do zmniejszenia roli tzw. nowych źródeł budżetowych, czyli podatku od nierecyklingowanego plastiku oraz wpływów z handlu zezwoleniem na emisje CO2. Ale w dniach poprzedzających szczyt Polska była w Brukseli jednym z najbardziej powściągliwych krytyków projektu Michela. Dlaczego?
Poza lekkimi korektami w polityce spójności szef Rady Europejskiej zaproponował osłabienie zasady „pieniądze za praworządność”, co jest postrzegane jako ustępstwo wobec Polski i Węgier. Mocno przeciw temu protestują Holendrzy, Duńczycy, Belgowie, Niemcy, Szwedzi i Hiszpanie.
W propozycji Michela decyzja Komisji Europejskiej o zawieszeniu funduszy w razie systemowych braków praworządności (np. przy nierespektowaniu wyroków sądów) musiałaby zostać zatwierdzona przez co najmniej 15 krajów wspólnoty obejmujących 65 proc. ludności UE. Pierwotny pomysł był odwrotny – żeby odrzucić decyzję KE o zawieszeniu jakiemuś krajowi funduszy za łamanie zasad państwa prawa, trzeba by znaleźć taką większość 15 krajów.
„Zmiana sposobu głosowania grozi, że te przepisy staną się wydmuszką, czymś niedziałającym. Komisja Europejska będzie bronić oryginalnych zapisów. Dyskutowaliśmy o tym na posiedzeniu KE i ten pogląd jest jasny” – mówiła wczoraj wiceszefowa Komisji Věra Jourová.
Czytaj też: Boją się jej najwięksi. Wielka władza w Europie dla Dunki