Ponad 70 tys. chorych, głównie w chińskiej prowincji Hubei, ale także ponad 500 przypadków w 30 krajach (w tym pierwszy w Afryce), blisko 2 tys. ofiar śmiertelnych – to aktualny bilans epidemii koronawirusa (nazwanego oficjalnie przez WHO COVID-19; nazwa miała wpadać w ucho i nie zawierać żadnego odniesienia geograficznego). Hubei jest odcięte od świata, kilkadziesiąt milionów Chińczyków objętych jest kwarantanną lub nakazem nieopuszczania domu (kwarantanna obowiązuje np. wszystkich mieszkańców powracających do Pekinu), w wielu prowincjach przedłużono ferie szkolne. A bank centralny podjął decyzję o dezynfekcji banknotów. Mimo rozmaitych napięć i niedoborów w służbie zdrowia od kilku dni nieco maleje liczba zachorowań, a rośnie grupa wyleczonych. „Chińczycy kupili nam czas” – oceniał szef WHO Etiopczyk Tedros Adhanom Ghebreyesus, przestrzegając, że groźba rozpowszechniania się epidemii nie zmalała.
Według WHO szczepionki przeciw covidowi należy się spodziewać najwcześniej za 18 miesięcy, ale doświadczenie koncernów farmaceutycznych uczy, że badania kliniczne nad ewentualnymi skutkami ubocznymi trwają dużo dłużej niż najgroźniejsza faza epidemii (koncerny utopiły wielkie sumy w prace nad szczepionką przeciw eboli, więc teraz reagują ostrożniej).
Drugie co do wielkości ognisko zarazy znajduje się na 18-pokładowym wycieczkowcu „Diamond Princess”, z 3,6 tys. turystów i załogi, który odbywa kwarantannę w Jokohamie. Doszło już tam do ponad 360 przypadków zachorowań. Kolejny wycieczkowiec, „Westerdam”, po dziesięciodniowej tułaczce od portu do portu, jak kilka innych statków, został przygarnięty przez Kambodżę.
Branża turystyczna i lotnicza stały się pierwszymi ofiarami wirusa (linie lotnicze już szacują straty na 4 mld dol.