W dziejach największego kraju Ameryki Południowej już raz tak było. Całkiem niedawno, bo w drugiej połowie lat 60., brazylijski rząd wyruszył z postkolonialnego wybrzeża atlantyckiego na wschód, realizując misję cywilizacyjną w amazońskiej dżungli. Tzw. Plan Integracji Narodowej zakładał włączenie lasów i zamieszkujących je ludzi w życie brazylijskiego narodu – oczywiście zgodnie z wizją elit Rio de Janeiro i São Paolo.
Czytaj także: Jair Bolsonaro, pierwszy drwal Ameryki Łacińskiej
Jair Bolsonaro tęskni do dyktatury
W ramach planu zbudowano m.in. Transamazonikę, 4 tys. km autostrady przecinającej dżunglę w kierunku Andów i Pacyfiku. Na potrzeby tego i innych projektów co roku wycinano ponad 20 tys. km kw. zalesionych terenów. Z mapy regularnie znikał zielony obszar równy powierzchni Słowenii.
W opowieści o Planie Integracji Narodowej jest jeszcze jeden ważny szczegół – realizowała go rządząca wówczas dyktatura wojskowa. Dyktatura, która wycinała drzewa, lała asfalt w Amazonii, a prócz tego represjonowała lewicowych opozycjonistów, ograniczała wolność słowa i doprowadziła do emigracji dziesiątek tysięcy Brazylijczyków. Zarówno pod względem gospodarczym, jak i ideologicznym stanowi punkt odniesienia dla dzisiejszego prezydenta.
W kampanii 2018 Bolsonaro udzielił wywiadu amerykańskiej rozgłośni radiowej NPR, stwierdzając, że okres rządów wojskowych w latach 1964–85 był „dla Brazylii bardzo dobry”. Po objęciu władzy wielokrotnie nawiązywał do rozwiązań dyktatury. Policjantów, którzy zabijali wówczas komunistycznych działaczy, chciał nagradzać medalami, a fundamentalne zasady demokracji liberalnej, jak wolność słowa, niezależność prasy czy poszanowanie praw mniejszości, uznawał za zbędne.
Brazylia i Bolsonaro potrzebują sukcesu
Bolsonaro znów szuka inspiracji w dziedzictwie mundurowej władzy. Bo chce, ale i dlatego, że musi. Po ponad roku od objęcia władzy wciąż nie udało mu się zrealizować jednego z podstawowych postulatów – poprawić gospodarki. Według projekcji Światowego Forum Ekonomicznego urośnie ona w nadchodzącym roku o zaledwie 1,6 proc., bez porównania słabiej niż za rządów lewicy, gdy wzrost gospodarczy potrafił osiągnąć nawet 7,53 proc. Rośnie też inflacja (wynosi 3,67 proc.). Odkąd Brazylią rządzą konserwatyści, utrzymuje się też wysokie bezrobocie, wynoszące 13,6 proc.
Poza tym Bolsonaro obrywa rykoszetem. Donald Trump, jego okazjonalny sojusznik, podwyższył ostatnio cła na brazylijską i argentyńską stal, wywołując tąpnięcie na latynoamerykańskim rynku surowców. Z powodu koronawirusa wyhamował eksport wołowiny do Chin i Hongkongu. Rynki azjatyckie są największym odbiorcą brazylijskiego mięsa, a sektor ten odpowiada za 8,7 proc. przychodów do budżetu. Krótko mówiąc: Bolsonaro prędko potrzebuje sukcesu.
Czytaj także: W Brazylii geje i lesbijki ze strachem wchodzą w nowy rok
Jeszcze więcej plantacji w Amazonii
Prezydent zwraca się więc w stronę lasów tropikalnych. Pod koniec stycznia powołał Radę ds. Amazonii. Jej przewodniczącym został jego zastępca i prawa ręka wiceprezydent Hamilton Mourão, polityk znany ze związków z wielkim biznesem i zwolennik rozwoju sektora wydobywczego. Celem rady ma być koordynacja działań wszystkich ministerstw, które Amazonią zajmują się na co dzień. Ich lista jest dużo szersza, niż podpowiada intuicja – prócz ministerstwa środowiska, przekształconego przez Bolsonaro w instytucję kadłubową, Rada będzie mieć wgląd w projekty resortów gospodarki, ekonomii, rozwoju i, co najważniejsze, energii i górnictwa. Mourão będzie kontrolował dwie kluczowe dla dżungli kwestie: pozwolenia na działalność dla koncernów wydobywczych i parki narodowe.
Trudno się spodziewać jakichkolwiek proekologicznych decyzji. Już wiadomo, że Rada zajmie się planami poszerzenia obszarów plantacji trzciny cukrowej i zwiększenia limitów dla upraw soi. Następne w kolejce są firmy górnicze, energetyczne, przemysł drzewny i papierowy – nadzieje Bolsonaro na wyższy wzrost gospodarczy. Aby wszystkie te przedsiębiorstwa zyskały miejsca do budowy, potrzebne będzie prawdopodobnie zredukowanie obszarów chronionych. Zwolennikiem takiego rozwiązania jest sam Bolsonaro, ale też liczna grupa parlamentarzystów, znana jako Ruralistas. Ich zdaniem parki narodowe przeszkadzają w ekspansji pastwisk i pól uprawnych, a aktywiści i obrońcy środowiska naruszają prawo do korzystania z ziemi.
Apel naukowców: Sadźmy lasy!
Zbrojne ramię amazońskiej polityki
Ruralistas regularnie wchodzą w konflikty z ekologami. Często kończy się to tragicznie – według statystyk w ostatniej dekadzie w sporach o ziemię zginęło 300 osób. Greenpeace, WWF i Amnesty International twierdzą, że to liczby mocno zaniżone. Aktywistów nie ma kto bronić, bo mundurowych w dżungli brak, a budżet delegatur regionalnych resortu środowiska został zmniejszony o 98 proc. IBAMA, rządowy instytut środowiska i odnawialnych źródeł energii, ma 29 wakatów na kluczowych stanowiskach, a departamentem przeciwdziałania deforestacji od kilku miesięcy nie kieruje nikt.
Bolsonaro „widzi ten problem”, ale chce go rozwiązać w sposób osobliwy. Razem z Radą powołał Policję Ochrony Środowiska. Złożona z oficerów armii i służb porządkowych władz stanowych, będzie w stanie wysłać do dżungli agentów przeszkolonych w działaniach bojowych i operacyjnych. Trudno się spodziewać, że do obrony ekologów. Prezydent tworzy po prostu zbrojne ramię swojej amazońskiej polityki, znów obficie czerpiąc z dziedzictwa dyktatury.
Jednocześnie upiera się przy poglądzie, że Amazonia to wewnętrzna sprawa kraju i nikt inny nie powinien się wtrącać. Dlatego skrytykował papieża Franciszka stającego w obronie Greenpeace i apelującego o ratowanie lasów. Bolsonaro stwierdził, że „choć papież jest Argentyńczykiem, to Bóg na pewno pochodzi z Brazylii”, więc nawet głowa Kościoła katolickiego nie ma prawa wchodzić mu w drogę. Prezydent chce w Amazonii zbudować własne imperium – i jest przekonany, że nic go nie powstrzyma.