Parlament Europejski we wtorek późnym wieczorem debatował o zagrożonej praworządności w Polsce, a przede wszystkim o systemie dyscyplinowania sędziów i „ustawie kagańcowej” podpisanej już przez prezydenta Andrzeja Dudę. Ma ona m.in. uniemożliwić badanie legalności powołań sędziów przez nową, stworzoną przez PiS Krajową Radę Sądownictwa, która jest fundamentem przejmowania kontroli nad wymiarem sprawiedliwości przez obecną władzę.
Czytaj także: Czy Bruksela powstrzyma ustawę kagańcową?
Komisarz UE o sprawie sędziego Juszczyszyna
Komisja Europejska szykuje się do wszczęcia postępowania przeciwnaruszeniowego (z finałem w Trybunale Sprawiedliwości UE) w sprawie tych nowych przepisów. Jej wiceprzewodnicząca Vera Jourová, zapewniwszy o trwających analizach „ustawy kagańcowej”, przywoływała opinię Komisji Weneckiej, która stanowczo stwierdziła, że nowe prawo grozi jeszcze większym podkopaniem niezależności wymiaru sprawiedliwości. „KE chce dialogu z władzami Polski, ale jest zarazem strażniczką traktatów. Dlatego zawsze będzie sięgać po postępowania przeciwnaruszeniowe, jeśli zajdzie potrzeba” – mówiła.
Jak przypomniał z kolei komisarz ds. sprawiedliwości Didier Reynders, nawiązując m.in. do kolizji między decyzjami Sądu Najwyższego a stanowiskiem Trybunału Julii Przyłębskiej, Komisja Europejska już w 2017 r. stwierdziła, że niezależność i prawomocność obecnego TK doznały poważnego uszczerbku. Nawiązał też do dyscyplinowania przez PiS sędziów, przypominając sprawę Pawła Juszczyszyna: „Izba Dyscyplinarna zdecydowała o zawieszeniu sędziego, który chciał wykonać prawo unijne”.
Fundusze za praworządność?
Ważniejsze od samej debaty wydają się poprzedzające ją deklaracje kluczowych europosłów na temat nowych sposobów strzeżenia praworządności w Unii, przede wszystkim zasady „pieniądze za praworządność”.
„Oczekuję, że dyskusja na temat powiązania funduszy i praworządności będzie kontynuowana. Trudno uzasadnić, dlaczego UE miałaby finansować projekty w państwach, w których nie ma niezależnych sądów” – mówił na konferencji prasowej Manfred Weber, szef centroprawicowej frakcji Europejskiej Partii Ludowej (największego klubu w europarlamencie).
Czytaj także: Polska objęta monitoringiem Rady Europy
Druga co do wielkości frakcja centrolewicy przypominała o potrzebie nowego mechanizmu do oceny praworządności we wszystkich krajach członkowskich, ale i „konsekwencji, jeśli chodzi o dostęp do funduszy”. „Każdy, kto chce korzystać z funduszy, musi przestrzegać podstawowych wartości” – zadeklarowała niemiecka socjaldemokratka Katarina Barley. W podobnym tonie wypowiadały się władze frakcji zielonych i liberałów z klubu Odnowić Europę, w którym zasiadają deputowani z list Emmanuela Macrona.
To mocne poparcie dla reguły „pieniądze za praworządność” jest szczególnie ważne w kontekście szczytu o budżecie na lata 2021–27, który rozpocznie się 20 lutego. Komisja Europejska zaproponowała projekt rozporządzenia, które pozwoliłoby od 2021 r. na zawieszanie lub zmniejszanie funduszy za poważne łamanie praworządności (chodzi m.in. o zagrożenia dla niezależności wymiaru sprawiedliwości czy lekceważenie orzeczeń sądowych). Do jego przyjęcia trzeba udzielonej w głosowaniu większościowym zgody Rady UE i europarlamentu.
Reforma „pieniądze za praworządność” będzie też częścią jednego pakietu negocjacyjnego na szczycie wspólnie z wymagającym jednomyślności wszystkich krajów siedmioletnim budżetem. Projektowi uzależniającemu fundusze od oceny praworządności sprzeciwiają się oczywiście Polska i Węgry i bardzo możliwe, że pojawią się próby targów „więcej lub mniej funduszy na spójność za zgodę na mechanizm praworządnościowy” albo za zgodę na jego rozwodnienie, by stał się mniej dotkliwy. Z drugiej strony projekt budżetu na lata 2021–27, po jednomyślnym uzgodnieniu przez kraje Unii, musi być zatwierdzony przez Parlament Europejski. A ten, jak wynika z wtorkowych deklaracji, byłby bardzo nieskory do poparcia takiego rozmycia.
Czytaj także: Wniosek do TSUE. Bruksela staje w obronie polskich sędziów
Słowak tłumaczy władzy PiS wartości UE
Podczas debaty Parlamentu Europejskiego obrony zmian w sądownictwie podjęła się w imieniu całej swej frakcji była premier rządu PiS Beata Szydło. „Odnoszę wrażenie, że gotowość do dialogu jest tylko po stronie polskiego rządu. Od czterech lat tłumaczymy się z tego, co w innych krajach funkcjonuje od dawna. Odmawia się Polsce prawa do podejmowania suwerennych decyzji” – przekonywała. Wzywała europosłów, by „nie ulegali presji politycznych frustratów”, czyli opozycji, która nie potrafi się pogodzić z przegranymi wyborami i atakuje reformy sądownictwa.
„Wprowadzenie ustawy kagańcowej oznacza, że Polska odchodzi od europejskich ideałów, dlatego wyciągamy rękę i mówimy: nie odchodźcie od Europy” – powiedziała Roberta Metsola w imieniu największej centroprawicowej frakcji Europejskiej Partii Ludowej (EPL). Andrzej Halicki (PO należy do EPL) dodał, że debata o praworządności w Polsce to „debata o chęci zawłaszczenia sądownictwa przez jedną partię”.
Słowak Michal Szimeczka, przemawiając w imieniu frakcji Odnowić Europę, protestował przeciw często podnoszonym przez Warszawę argumentom o „odmiennych tradycjach prawnych” albo uprzedzeniach Zachodu wobec Europy Środkowo-Wschodniej. „Tu nie chodzi o różne tradycje, lecz o podstawowe wartości UE” – przekonywał.
Polski rząd jest gotowy doprowadzić do kolejnej katastrofy, do zamrożenia środków unijnych i do powolnego polexitu – dodał europoseł Wiosny Robert Biedroń. Sylwia Spurek nie dostała odpowiedzi na pytanie do Komisji Europejskiej, dlaczego jej szefowa Ursula von der Leyen nie poruszyła tematu praworządności podczas spotkania z premierem Mateuszem Morawieckim w Brukseli w zeszłym tygodniu.
Czytaj także: Komisja Wenecka w Polsce. Rząd PiS ją ignoruje