W nowym roku włoski kalendarz polityczny przewiduje wybory aż w ośmiu regionach. W teorii dotyczą spraw lokalnych. W praktyce są areną bezpardonowej walki o władzę w całym kraju.
Kilkanaście dni temu w sielskim regionie Emilia-Romania, ojczyźnie mortadeli, parmezanu i pasta fresca, doszło do takiego starcia. Prowadząca w sondażach skrajnie prawicowa i antyimigrancka Liga Matteo Salviniego wydała frontalną bitwę rządzącej krajem centrolewicy. I ku dość powszechnemu zaskoczeniu Salvini zaliczył pierwszą poważną przegraną od wyborów parlamentarnych w 2018 r. Na drodze stanęły mu Sardynki.
Od jakiegoś już czasu zapowiadano, że data tych wyborów – 26 stycznia – będzie punktem zwrotnym we włoskiej polityce. Wielu komentatorów spodziewało się, że Liga odniesie dziesiąte z kolei regionalne zwycięstwo i zatrzęsie koalicją Partii Demokratycznej i populistycznego Ruchu Pięciu Gwiazd w parlamencie ogólnokrajowym.
Tu warto przypomnieć, że do sierpnia 2019 r. to Liga Salviniego – „Kapitana”, jak nazywają go wierni wyborcy – była partnerem koalicyjnym Ruchu Pięciu Gwiazd, a Salvini wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych. Na początku sierpnia niespodziewanie Liga wycofała poparcie dla rządu premiera Giuseppe Contego i zażądała rozpisania przyspieszonych wyborów. Błąd Salviniego polegał na zapatrzeniu się w rosnące notowania własnej partii i zbagatelizowaniu pragmatyzmu innych ugrupowań.
Ponieważ Liga byłaby jedynym beneficjentem przyspieszonych wyborów, pozostałe duże partie nie chciały ryzykować i – pomimo dawnej wrogości – zawiązały koalicję. A Salvini wyleciał z rządu. Dzięki wyborom w Emilii-Romanii chciał więc wrócić do władzy. Sondaże mu sprzyjały, miał dobrą passę – od czasu przejścia do opozycji Liga przejęła władzę, samodzielnie lub w koalicji, w Abruzji, Sardynii, Basilicacie, Piemoncie i Umbrii.