Witaj w najbezpieczniejszym miejscu na ziemi – tak przywitał mnie w Pekinie mój nowy szef dwa lata temu. Zostań w łóżku, patrz w sufit, w ten sposób przysłużysz się bezpieczeństwu Chin – powiedział kilka dni temu, tłumacząc, dlaczego tak ważna jest kwarantanna, która objęła całą stolicę. W mieście panuje stan wyjątkowy, choć nikt oficjalnie tego tak nie nazywa.
Szelest bambusowych zmiotek szurających po asfalcie – ten dźwięk jeszcze przed wschodem słońca zwyczajowo budzi Pekin. Jednak tym razem sprzątacze w maseczkach szeleszczą ze szczególną dokładnością. Choć dawno wyzbierali wszystkie liście i papierki, odgarnęli świeży śnieg, wciąż są – jak mówią chińskie media – „na pierwszym froncie walki z epidemią”. Dwa razy na godzinę przejeżdża samochód myjący ulicę.
Oprócz sprzątaczy w pomarańczowych kaftanach widać przemarzających mężczyzn tuż przed bramami do osiedli. Obok nich stoliki i wojskowe namioty. Z daleka wyróżniają się białe kartony z wykaligrafowanymi znakami ostrzegającymi przed epidemią. To jedyne wejście, inne są zagrodzone szlabanami – postawiono barierki, wybudowano tymczasowe, krzywe mury. Strażnicy czekają z wielkimi księgami wejść i wyjść oraz termometrami. Podskakują z zimna, czasem podśpiewują, z nudów szperają w telefonach. Obcych oraz mieszkańców z gorączką (powyżej 38 stopni) nie przepuszczają.
Przed prokuraturą, sądem i budynkami wojskowymi stoją strażnicy ubrani w białe skafandry. Płynem odkażającym spryskują koła wjeżdżających samochodów, badają pasażerów. Przed stacjami metra równo stojące w rzędach dziesiątki miejskich rowerów, na których nikt nie jeździ. Puste autobusy krążą po ulicach.
Zamknięte do odwołania
Czasami przed bramę osiedla zajeżdżają kurierzy z paczkami – żadna epidemia nie jest w stanie stłumić chińskiej żądzy zakupów.