Świat

W procesie Trumpa jednak zabraknie kluczowych świadków

Donald Trump Donald Trump Official White House Photo by Tia Dufour / Flickr CC by SA
Nowi świadkowie nie zmieniliby zapewne ostatecznego wyniku procesu w sprawie impeachmentu, bo powszechnie oczekuje się „uniewinnienia” Donalda Trumpa. Ale byłby efekt piarowy.

Zdominowany przez republikanów Senat USA postanowił nie powoływać nowych świadków w sprawie impeachmentu. Były doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton ujawnił niedawno w swojej książce, że Trump już w maju ubiegłego roku wywierał presję na ukraińskiego prezydenta Wołodymyra Zełenskiego. Ale w Senacie nie wystąpi ani Bolton, ani inni najbliżsi współpracownicy prezydenta, którzy też wiedzieli o tych naciskach. Wśród nich szef kancelarii Mick Mulvaney, osobisty adwokat Rudy Giuliani czy sekretarz stanu Mike Pompeo.

Innymi słowy: „proces” odbędzie się bez kluczowych świadków. Kontrolujący jego przebieg republikanie nie zgodzili się też na wezwanie Białego Domu do przekazania stronom ważnych dokumentów dowodzących, że Trump złożył Zełenskiemu propozycję nie do odrzucenia w zamian za ogłoszenie śledztwa przeciw Bidenowi. Z którym, przypomnijmy, najpewniej będzie rywalizował w jesiennych wyborach.

Czytaj też: Adam Schiff – oskarżyciel prezydenta

Proces Trumpa bez kluczowych świadków

W trakcie procesu odtworzono zeznania świadków oskarżenia składane przed komisją ds. wywiadu Izby Reprezentantów – ok. 20 wyższych urzędników Białego Domu i dyplomatów obsługujących relacje Kijów–Waszyngton. Wraz ze stenogramem sławetnej rozmowy z Zełenskim 25 lipca potwierdzały w pełni, że prezydent USA uzależniał pomoc dla Ukrainy od oczernienia Bidena. Ale że niemal wszyscy ci świadkowie nie mieli do Trumpa bezpośredniego dostępu, jego obrońcy wywodzili, że chodzi o „pogłoski” lub relacje z drugiej ręki.

W przypadku Boltona czy Mulvaneya tego argumentu nie dało się zastosować. Ten drugi zresztą przyznał, że doszło do quid pro quo, przyznając, bo rząd „zawsze to robi” w polityce zagranicznej. Potem się z tych słów wycofał.

Demokraci z trzech komisji Izby Reprezentantów domagali się kluczowych dokumentów i zeznań od wspomnianych świadków koronnych. Gdy spotkali się z odmową, nie próbowali na nich naciskać na drodze sądowej, bo wydłużyłoby to znacznie procedurę impeachmentu. Z perspektywy negatywnej decyzji Senatu widać, że prawdopodobnie był to błąd – adwokaci Trumpa przewrotnie wypominają im teraz, że zrezygnowali z twardego dochodzenia prawdy.

Czytaj także: To Giuliani doprowadzi do upadku Trumpa

Zabrakło kilku republikanów

Senat mógłby powołać świadków, gdyby zagłosowało za tym co najmniej czworo republikanów znanych jako niechętni Trumpowi centryści: Mitt Romney, Susan Collins, Lisa Murkowski i Lamar Alexander. Sygnalizowali możliwość poparcia takiego wniosku, zwłaszcza po rewelacjach Boltona. Liderowi większości w wyższej izbie Kongresu Michowi McConnellowi udało się jednak przekonać dwoje ostatnich, by zagłosowali przeciw. I to przeważyło szalę (w Senacie zasiada 53 republikanów i 47 demokratów).

Pozostali od początku byli zdeterminowani, żeby nie dopuścić do zeznań pod przysięgą najbliższych współpracowników prezydenta. Nie zmieniłoby to najpewniej ostatecznego wyniku procesu, bo powszechnie oczekuje się „uniewinnienia” Trumpa. Ale miałoby efekt piarowy. Relacje najbliższych pretorianów, postaci ogólnie znanych z mediów, mogłyby bardziej zainteresować opinię publiczną niż zeznania dyplomatów i urzędników średniego szczebla. I ewentualnie przekonać niektórych obserwatorów, że Trump rażąco nadużył władzy dla prywatnej korzyści i blokował śledztwo w tej sprawie.

Proces w Senacie przeciągałby się, nie wiadomo, czy nie dowiedzielibyśmy się jeszcze innych drastycznych szczegółów. Może przekonałoby to część wahających się Amerykanów, żeby nie głosować na niego w listopadowych wyborach.

Czytaj też: Jak wygląda procedura impeachmentu w USA?

Haniebny epizod w historii USA

Republikanie głosowali przeciw powołaniu świadków, chociaż zdecydowana większość społeczeństwa (ok. 70 proc.) – dużo liczniejsza niż zwolenników usunięcia Trumpa z urzędu (ok. 50 proc.) – opowiedziała się za ich wezwaniem. To logiczne i naturalne – sprawiedliwy proces wymaga rozpatrzenia wszystkich dostępnych dowodów.

Wiadomo, że impeachment nie jest normalną procedurą sądową, tylko instytucją polityczną, bo role stron odgrywają politycy. Opiera się jednak na konstytucji. Z zapisu na temat impeachmentu wynika nakaz uczciwego zbadania, czy prezydent dopuścił się czynów, które mu się zarzuca.

Bezstronni obserwatorzy nie mają wątpliwości, że proces w Senacie nie ma z tym nic wspólnego. Jak powiedział legendarny dziennikarz Carl Bernstein: to nie proces, lecz jawne tuszowanie prawdy. „Mamy przed sobą haniebny epizod amerykańskiej historii” – oświadczył demaskator afery Watergate. Trudno się z nim nie zgodzić.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama