W świecie hiszpańskojęzycznym ludzie dają sobie prezenty nie w wigilię Bożego Narodzenia, tylko w Święto Trzech Króli – to przecież wtedy mały Jezus otrzymał dary. Dla 33-letniego Boliwijczyka Carlosa de la Rochy w tym roku nie był to jednak szczęśliwy dzień – na Trzech Króli dostał miejsce w areszcie i akt oskarżenia m.in. o defraudację środków publicznych.
Chodzi o 700 tys. bolivianos (300 tys. zł), które jego podwładni w listopadzie wypłacili z banku w La Paz. W kraju trwały wówczas zamieszki po wyborach prezydenckich, które miały zostać sfałszowane przez prezydenta Evo Moralesa – najpierw demonstracje organizowali jego przeciwnicy, a gdy 12 listopada wojsko zmusiło go do opuszczenia kraju, z mundurowymi zaczęli się na ulicach ścierać zwolennicy obalonej głowy państwa.
Doktor de la Rocha był wtedy koordynatorem liczącej ponad 700 osób kubańskiej misji medycznej w Boliwii, a gotówka pochodząca z boliwijskiego budżetu miała iść na uregulowanie rachunków programu. Nowa ekipa rządząca zarzuciła jednak Kubańczykom, że w rzeczywistości pieniądze poszły na finansowanie demonstracji zwolenników Moralesa, zerwała umowę z Hawaną i wyrzuciła lekarzy z kraju. Boliwijski koordynator będzie więc jedyną osobą sądzoną w związku z tymi zarzutami.
Dla komunistycznej wyspy zerwanie umowy przez Boliwię to kolejna z serii porażek jej słynnej od lat „medycznej dyplomacji”. Rok wcześniej Kuba musiała wycofać 8 tys. lekarzy z Brazylii pod naciskiem nowego prezydenta tego kraju Jaira Bolsonaro (który do sprawy wrócił przy okazji kryzysu amerykańsko-irańskiego, oświadczając, że wśród Kubańczyków „było wielu terrorystów”). W kwietniu z usług kubańskich lekarzy i pielęgniarek zrezygnował także Salwador, a w listopadzie Ekwador.