W Wuhanie i okolicach powstają wielkie szpitale. 1 lutego pierwszych pacjentów przyjmie placówka z tysiącem łóżek – ma powierzchnię pięciu boisk piłkarskich, zaczęto ją stawiać 24 stycznia. Następna zostanie otwarta 5 lutego, pomieści 1,3 tys. osób. Kolejny szpital będzie pod miastem, tym razem dla 1,6 tys. pacjentów, którymi zaopiekuje się liczący 2 tys. ludzi personel. A to pewnie nie koniec, podobne szpitale planowane są w innych miastach. Co sprawia, że takie tempo jest możliwe? Dlaczego Chińczykom udaje się w niespełna 10 dni, a gdzie indziej wszystko trwa latami?
Czytaj też: Epidemia z Wuhanu groźnie się rozszerza. Co trzeba wiedzieć?
Szpital z klocków
Po pierwsze, mowa o rozwiązaniu tymczasowym, wręcz polowym. Po drugie, i to jest rzecz rozstrzygająca, wuhańskie szpitale są składane z gotowych, przywiezionych z fabryk elementów. Największym kłopotem przy takiej operacji jest zagospodarowanie placu, ustabilizowanie gruntu, doprowadzenie energii, położenie rur itd. Na tak przygotowanym miejscu zestawia się dostarczane na ciężarówkach wielkie klocki – stelaże, ściany, podłogi i sufity są skręcane śrubami. Sprawna ekipa radzi sobie z tym błyskawicznie. Jeśli ekip jest dużo, mają doświadczonych operatorów dźwigów i udaje się zapewnić koordynację oraz nieprzerwany napływ potrzebnych elementów, to wszystko dzieje się w mgnieniu oka. Podobne konstrukcje stawia się przy standardowych placach budów, wykorzystuje się na mieszkania dla robotników czy biura.
Doświadczenia nie brakuje, bo Chińczycy mnóstwo rzeczy ostatnio zbudowali, lali beton i spawali zbrojenia w całym kraju – od trzech dekad największym placu budowy na świecie. Pociągnęli sieć szybkiej kolei, postawili tamy, wieżowce, wielomilionowe metropolie, lotniska, sypali sztuczne wyspy dla wojska na Morzu Południowochińskim i Wschodniochińskim, przebijali tunele, przewieszali mosty. Wiele z tych przedsięwzięć stanowiło wyzwania inżynierskie i logistyczne, bo liczyły się tempo i rozmiar. Poskładanie dwukondygnacyjnych budynków z prefabrykatów, choć rozległych, nie wygląda na pracę niemożliwą do wykonania, jeśli porówna się ją np. z osiągnięciem budowlańców z 4-milionowego Changshy (300 km na południe od Wuhanu), którzy w 2015 r. 57-piętrowy wieżowiec – z elewacją i wewnętrznym oświetleniem – postawili w 19 dni. Wiele z tych rekordów padło kosztem środowiska i samych pracowników, którzy nie są chronieni przez prawo pracy i zasady bhp, tak jak ich koledzy po fachu w Unii Europejskiej.
Czytaj też: Świat nie potrafi uwolnić się od grypy
Jakie lekcje Chiny wyciągnęły z epidemii SARS
Oczywiście w przypadku Wuhanu nie chodzi o śrubowanie rekordu dla rozrywki, ale o pilną potrzebę, ważną z punktu widzenia bezpieczeństwa i zdrowia. Chińscy epidemiolodzy powołują się na doświadczenia z czasów epidemii SARS (prawie dwie dekady temu też zbudowano szpital w tydzień). Twierdzą, że nowe placówki odegrają wręcz kluczową rolę w zdławieniu epidemii.
Doświadczenia pokazały, że wyspecjalizowane, nawet tymczasowe szpitale miały lepsze wyniki, umierało mniej pacjentów. Taki efekt dawała zwłaszcza szybsza diagnostyka, procedury nakierowane na leczenie jednej choroby, z którą walczono w jednym miejscu, zamiast wysyłać chorych do mniejszych oddziałów wielu innych szpitali. Te właśnie stawiane zaoferują testy laboratoryjne, selekcję osób i ich izolację, będą miały sprzęt do odkażania karetek, oddział intensywnej terapii i niewiele więcej. W przypadku takich placówek trzeba się jednak przyłożyć do odpowiedniego zorganizowania ruchu pacjentów, by chorzy nie zarażali dopiero diagnozowanych, właściwie obchodzić się z odpadami medycznymi i z głową poprowadzić wentylację, by wirus nie rozprzestrzeniał się z jej pomocą.
Czytaj także: Wirus z Wuhanu jest już w Europie
Całe Chiny się spinają
Przewaga Chin leży i tym, że prawie wszystko, czego dziś potrzebują – może prócz wciąż poszukiwanej szczepionki albo lekarstw antywirusowych skutecznych w walce z 2019-nCoV – jest produkowane w kraju, od substancji czynnych już znanych leków, przez maski, fartuchy, rękawiczki, po wyposażenie laboratoriów i elementów konstrukcji. W Europie czy USA byłby to pewnie problem, żeby w tak krótkim czasie zmobilizować zasoby i mieć gwarancję nieprzerwanych dostaw potrzebnych materiałów, szczególnie gdyby wirusa nie udało się zwalczyć tygodniami czy miesiącami. Chińczycy też się spinają, np. fabryki produkujące maski pracują w nadgodzinach.
Na dodatek Wuhan położony jest tak dogodnie, że transport drogowy lub kolejowy z większości fabryk wschodu Chin albo z portów, jeśli trzeba coś sprowadzić np. z Japonii, Korei lub Tajwanu, zajmuje góra kilkanaście godzin.
Łóżka, personel i sprzęt są pilnie potrzebne, bo choroba nie odpuszcza. Z blisko 8 tys. zarażonych w pełni wyzdrowiało niewiele ponad sto, reszta wymaga opieki i odizolowania od społeczeństwa, co jest najlepszą metodą, by przerwać wirusowi drogę transmisji. Na wczesnym etapie na korytarzach szpitali w Wuhanie panował taki tłok, że nie było gdzie wcisnąć szpilki.
Jakby tego było mało, zaraziła się część personelu lekarskiego i pielęgniarskiego. Pierwsze tygodnie wydrenowały służbę zdrowia z zapasów, zwłaszcza materiałów ochronnych. Gdy szpitale dały o tym znać w sieci, władze zażądały, by przestano narzekać, bo nie wpływa to dobrze na atmosferę w wystarczająco pognębionym mieście.
Czytaj też: Wirus z Wuhanu. Szansa czy zagrożenie dla władzy?