Świat

Finał impeachmentu Donalda Trumpa. Wynik do przewidzenia

Protestujący pod Kongresem USA w sprawie impeachmentu Donalda Trumpa. 21 stycznia 2020 r. Protestujący pod Kongresem USA w sprawie impeachmentu Donalda Trumpa. 21 stycznia 2020 r. SARAH SILBIGER / Forum
Rozpoczynający się w Senacie USA „proces” Trumpa najpewniej nie będzie przypominał rzetelnej rozprawy w sądzie, gdzie ława przysięgłych ma bezstronnie ocenić dowody i wydać wyrok.

Będziemy świadkami czysto politycznej konfrontacji. Kierownictwo Partii Republikańskiej (GOP) zrobiło wszystko, aby uchronić prezydenta przed usunięciem z urzędu. Chodziło i o to, aby niezdecydowani Amerykanie nie dali się przekonać do jego winy, co w efekcie mogłoby zaszkodzić Trumpowi w reelekcji. Starania najwyraźniej okazały się skuteczne.

Czytaj też: Adam Schiff – oskarżyciel prezydenta

Demokraci liczą na czwórkę z GOP

Przedstawiony przez przywódcę republikańskiej większości w Senacie Mitcha McConnella plan dowodzi, że obrońcy Trumpa chcieliby jak najkrótszego procesu. Obie strony – Biały Dom i menedżerowie impeachmentu z Izby Reprezentantów (odgrywający rolę „prokuratorów”) – zaprezentują swoje argumenty w dwa dni. Czyli w czasie dwa razy krótszym, niż miało to miejsce podczas impeachmentu Billa Clintona w 1999 r.

Senatorowie będą im zadawać pytania, a dopiero potem Senat będzie decydował w głosowaniu, czy pozwoli na włączenie do sprawy nowych dokumentów i przesłuchanie nowych świadków zgłaszanych przez demokratów. Ci, przypomnijmy, domagają się zeznań najbliższych współpracowników prezydenta, m.in. byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona i szefa kancelarii prezydenckiej Micka Mulvaneya. To oni mają największą wiedzę o tym, jak Trump szantażował ukraińskiego prezydenta Zełenskiego wstrzymaniem pomocy wojskowej, aby zmusić go do ogłoszenia śledztwa w sprawie „korupcji” Joego Bidena.

Reguły tego rodzaju procesu ustala się zwykłą większością głosów. Wobec nieznacznej przewagi GOP wystarczyłoby, gdyby tylko czworo republikańskich senatorów poparło zmiany proponowane przez lidera demokratycznej mniejszości Charlesa Schumera (i wtedy wezwano by nowych świadków). Demokraci liczą na taką frondę – chodzi o Mitta Romneya, Susan Collins, Lisę Murkowski i Lamara Alexandra, umiarkowanych republikanów, którym zdarzało się już krytykować Trumpa. Najnowsze doniesienia z Kapitolu wskazują jednak, że to raczej złudne nadzieje.

Zresztą nawet jeśli współpracownicy Trumpa by zeznawali, to nie wiemy, czy wzmocniliby argumenty oskarżenia. Na przykład Bolton, który naciski na Zełenskiego określił epitetem „drug deal” (przekręt narkotykowy), znany jest jako zwolennik silnej prezydentury i przeciwnik impeachmentu w ogóle. Wciąż zatrudniony w Białym Domu Mulvaney też z pewnością pozostanie lojalny wobec swego pryncypała. Chociaż kłamiąc, obaj naraziliby się na zarzut krzywoprzysięstwa.

Czytaj też: Jak wygląda procedura impeachmentu w USA?

Zmienny jak adwokat Dershovitz

Pisemne uzasadnienie obrony Trumpa, przekazane przed procesem przez dziewięcioosobowy zespół adwokatów, dowodzi, że Biały Dom idzie w zaparte. Zaprzecza faktom za pomocą prawniczej ekwilibrystyki. Tak jak wcześniej republikanie w Izbie Reprezentantów, tak teraz team obrońców Trumpa orzekł, że impeachment to w istocie nieprawomocna intryga opozycji. A jeśli ktoś nawet uważa, że Trump zrobił coś złego, to zarzut „nadużycia władzy” nie kwalifikuje się do usunięcia go z urzędu. A to dlatego – argumentuje słynny adwokat i prof. Harvarda Alan Dershovitz – że nie jest to przestępstwo kryminalne, a tylko takie może być podstawą do impeachmentu.

Dershovitz powołał się na precedens z impeachmentu Andrew Johnsona z 1867 r., gdy takiego samego argumentu użył sędzia Sądu Najwyższego Benjamin Curtis. Problem w tym, że w czasie impeachmentu Clintona Dershovitz twierdził coś wręcz przeciwnego – że czyn kwalifikujący się do impeachmentu wcale nie musi być przestępstwem w rozumieniu kodeksu karnego. I taką właśnie opinię prezentuje zdecydowana większość prawników konstytucjonalistów, według których najważniejszym kryterium uznania czynu prezydenta za zasługujący na pozbawienie go urzędu jest rażące działanie na szkodę państwa. A czyż nie jest nim kierowanie się w polityce zagranicznej prywatnymi interesami?

Republikanie są jednak zbyt zdeterminowani, by przejmować się takimi drobiazgami. W końcu dzięki Trumpowi GOP zyskała nowy elektorat – robotniczo-farmerskich wyborców ze stanów poprzednio ciążących ku demokratom – a za jego rządów gospodarka ma się dobrze. Interesy tradycyjnych republikańskich lobbies (np. wielkiego biznesu) są zabezpieczone, a mianowani przez niego konserwatywni sędziowie blokują liberalne zmiany w USA.

Impeachment nie obniżył notowań Trumpa w sondażach, a jego najnowsze dokonania – układ o wolnym handlu z Kanadą i Meksykiem, zażegnanie (na razie?) wojny handlowej z Chinami – mogą je nawet poprawić. Proces w Senacie mógłby zmienić nastroje opinii publicznej tylko pod warunkiem, że zaszłoby w nim coś nadzwyczajnego. Amerykanie śledzą impeachment bez specjalnego zainteresowania, jeśli nie ze znudzeniem. Pomoc dla Ukrainy obchodzi ich dużo mniej niż takie problemy jak ochrona zdrowia, podatki czy bezpieczeństwo ich dzieci.

Dlatego niewykluczone, że proces, który miał trwać tygodniami, skończy się wcześniej. Na przykład jeszcze przed początkiem prawyborów prezydenckich w Partii Demokratycznej (3 lutego) i orędziem Trumpa o stanie państwa (dzień później).

Czytaj też: Czy Trump chce wywołać wojnę na Bliskim Wschodzie?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną