Złożenie dymisji z funkcji szefa rządu Ukrainy przez Ołeksija Honczaruka nie spada jak grom z jasnego nieba. O zmianach w rządzie, wymianie ministrów czy samego premiera mówiło się od grudnia właściwie bez przerwy. Powodem miała być trudna sytuacja finansowa kraju, dziura budżetowa, rosnący deficyt, a nawet ryzyko niewypłacalności. Pytanie brzmiało: kiedy i jak to zostanie przeprowadzone. Ukraińskie prawo nie pozwala odwołać rządu przez rok po jego powołaniu. Trzeba by wymyślić jakąś sztuczkę, co nie jest niemożliwe, zwłaszcza dla parlamentarnej większości.
Czytaj także: Drużyna Zełenskiego
Taśmy pogrążają premiera Ukrainy
Premier może złożyć dymisję na ręce prezydenta, tak jak to zrobił Honczaruk, choć powinien zwrócić się do Rady Najwyższej. O dymisji decyduje parlament, który ma 10 dni na zajęcie się sprawą. Co nie znaczy, że zgodzi się od razu na odwołanie szefa rządu – raczej tylko rozpatrzy podanie. I wcale nie musi poprzeć tej dymisji.
Zwłaszcza że jej przyczyna wydaje się dość błaha. Dwa dni temu wyciekły taśmy z roboczego spotkania premiera z kilkoma znaczącymi osobistościami z gremium rządowego. Na posiedzeniu trwającym pięć czy nawet sześć godzin rozmawiano o sytuacji finansowej kraju. Honczaruk miał się ponoć wypowiedzieć na temat pojęcia prezydenta o ekonomii – i stwierdził, że jest „prymitywne”. Choć tak naprawdę nie wiadomo, czy mówił tak on, czy ktoś o podobnym głosie. Co nie zmienia faktu, że nie ma na nagraniu niczego, co usprawiedliwiałoby decyzję Honczaruka. On sam przekonuje, że niezmiennie realizuje decyzje prezydenta i ma dla niego uznanie. Podobno jest jeszcze 14 kolejnych odcinków taśm, które będą sukcesywnie wyciekać.
Czytaj także: Ukraiński Stańczyk na tronie
Znajomy znajomego Zełenskiego
Honczaruk jest najmłodszym premierem Ukrainy, ma 35 lat, pochodzi z obwodu czernichowskiego. Z wykształcenia jest prawnikiem, ma doktorat z filozofii. Zamiłowanie do polityki wyniósł z domu – jego ojciec działał na szczeblu lokalnym, starał się o mandat deputowanego z partii Wiktora Medwedczuka, ale nie dostał się do Rady Najwyższej.
Ołeksij uchodził za zdolnego prawnika. Jak o nim mówią znajomi: bystrego. Odkrył go w 2014 r. ówczesny minister ekonomii w rządzie Igor Szewczenko. Potem ich drogi się rozeszły. Premier znany jest poza tym z troski o nienaganny wygląd i zamiłowania do szybkich samochodów. Podobno gustuje w jaguarach.
Do ZE-drużyny wprowadził go ktoś ze znajomych późniejszego szefa administracji prezydenta Zełenskiego. Ale dokładnie nie wiadomo, kto. Koledzy z działki politycznej twierdzą, że Honczaruk, choć bardzo ambitny, lubi mieć silnego zwierzchnika. I tak właśnie było – stał się człowiekiem prezydenta, był posłuszny w każdym calu, czego zresztą nie ukrywa.
Kto stoi za dymisją Honczaruka
Sprawa wywołała trochę zamieszania, ale raczej nie przewróci ukraińskiej polityki. Na razie Zełenski nakazał służbom zbadać, kto nagrywał spotkanie ważnych urzędników państwowych, kto je upublicznił i dlaczego. Dał im na to zadanie dwa tygodnie.
Kto miał interes, żeby mącić? Kręgi polityczne w Kijowie są zdania, że stoi za tym oligarcha Ihor Kołomojski, który chce pokazać, ile może zdziałać, a przy okazji załatwi parę własnych interesów. Bo nie wszystko idzie po jego myśli. Spodziewał się najwidoczniej, że skoro prezydentem jest człowiek, z którym łączą go relacje biznesowe, to jego wpływ na politykę będzie wydatny. Sam Honczaruk uważa, że to próba skłócenia go z Zełenskim. Na razie nie zanosi się na odsunięcie premiera – parlament zbiera się dopiero w przyszłym tygodniu, a następnie uda się na przerwę zimową.
Trzeba też pamiętać, że prezydent wciąż ma większość w Radzie Najwyższej, która głosuje zgodnie z jego wolą. A on, co istotne, wydaje się z pracy premiera zadowolony. Szef frakcji Sługa Narodu już oświadczył, że nie widzi podstaw do odwołania. Honczaruka popiera też były prezydent Petro Poroszenko.
Taśmy na Ukrainie wyciekają nie pierwszy raz i świat polityczny nie wydaje się zaszokowany tym, co się stało. Ot, kolejny skandal w wysokich sferach. A zwykłym ludziom wcale nie jest łatwiej od tego żyć.
W piątek późnym wieczorem podano, że prezydent postanowił nie przekazywać podania premiera parlamentowi do rozpatrzenia.