Zabójstwo dowódcy elitarnych oddziałów Strażników Rewolucji gen. Kasima Sulejmaniego wyglądało na mało przemyślany akt agresji. Trudno tu się dopatrzeć dalekosiężnej strategii, a sam incydent może doprowadzić do wojny z Iranem na pełną skalę. Z wypowiedzi prominentów amerykańskiego rządu wynika, że początkowe wyjaśnienia powodów likwidacji Sulejmaniego (zapobieżenie atakom na ambasady USA) były bałamutne. Sekretarz obrony Mark Esper powiedział, że wywiad nie miał takich informacji. Trump – przyznał szef Pentagonu – podjął decyzję „instynktownie”. Można by dodać – jak zawsze.
Trump wywiera presję na Iran
Nie znaczy to, że zabójstwo generała nie miało sensu. Amerykańskie rakiety uśmierciły głównego architekta irańskich działań na całym Bliskim Wschodzie. Jego bojówki Al-Kuds, szyickie milicje i grupy terrorystyczne od lat walczą z sunnickimi siłami i zdominowanymi przez sunnitów rządami. Zagrażają Izraelowi, zabijają Amerykanów. Likwidacja Sulejmaniego była aktem odwetu, ale przede wszystkim ostrzeżeniem. Iran, który nasilał ataki na cele amerykańskie w rejonie Zatoki Perskiej, ośmielony biernością USA po zniszczeniu dronów i napaści na saudyjskie rafinerie naftowe, nie może się posunąć zbyt daleko. Zadziałało – mimo pogróżek Teheranu, że zemsta będzie straszna, reżim zdecydował się na symboliczny atak rakietowy w Iraku, przeprowadzony tak, by nie zrobić nikomu krzywdy. Ajatollah Ali Chamenei uratował twarz, ale wyraźnie nie chciał narażać kraju na miażdżące uderzenie USA w odwecie.
Trump oznajmił, że będzie kontynuował „maksymalną presję”. Zapowiedział jeszcze surowsze sankcje. Irański reżim ogłosił zaś, że nie czuje się już związany postanowieniami układu nuklearnego z 2015 r. (zerwanego przez Trumpa) i wznawia prace nad programem atomowym. Sankcje boleśnie ugodziły już w gospodarkę, a nowe mogą doprowadzić do bankructwa, tym bardziej że swoje sankcje ogłosiły właśnie Francja i Niemcy. Iran jako kraj słabszy ekonomicznie może odpowiedzieć tylko zbrojnie. Jak poprzednio – głównie przy pomocy agentów w „szyickim półksiężycu”. Jeżeli ich ofiarami padną Amerykanie, można oczekiwać eskalacji.
Czytaj też: Stany kontra Iran – scenariusze wojenne
Trump ostrożny przed wyborami
W tym roku będą one miały charakter ograniczony. W listopadzie mamy w USA wybory i Trump walczy o reelekcję. Otwarta wojna z Iranem byłaby dla niego politycznym samobójstwem. Już likwidacja Sulejmaniego, antyamerykańskie demonstracje w Teheranie i zapowiedzi zemsty wywołały popłoch w obozie prezydenta. Dezaprobatę wyraził m.in. wpływowy komentator telewizji Fox News Tucker Carlsson, jeden z czołowych rzeczników sloganu „America First”, rozumianego m.in. jako hasło do odwrotu z zapalnych regionów, których strategiczne znaczenie się zmniejsza lub staje się dyskusyjne. Tak jak rejon Zatoki Perskiej – USA nie są już tak bardzo uzależnione od importu ropy. Trump obiecał, że położy kres „niekończącym się wojnom” i sprowadzi wojska do domu.
Zbrojna konfrontacja na wielką skalę, której rezultatem byłyby poważne straty militarne, to dokładnie to, na co prezydent nie może sobie pozwolić. Dlatego m.in. pozbył się poprzedniego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona, który sugerował mu bombardowanie Iranu. Obecnie jastrzębiem w ekipie jest sekretarz stanu Mike Pompeo, nawołujący do twardego kursu wobec ajatollahów. Prezydent go słucha, ale kieruje się głównie własną intuicją, która w krytycznych momentach podpowiada ostrożność.
Czytaj także: Chce wojny z Iranem czy nie? Trump sam sobie przeczy
Czego chce Trump od Iranu
Celem Trumpa jest doprowadzenie do rozmów i zawarcie nowego układu z Iranem, który zastąpiłby porozumienie JCPA (Joint Comptehensive Plan of Action) z 2015 r. Porozumienie prócz kwestii zbrojeń atomowych obejmowałoby destabilizującą działalność Iranu na Bliskim Wschodzie. Po zabójstwie Sulejmaniego pojawiły się opinie, że zamknęła się droga do dyplomacji. Chamenei i jego reżim nie mają jednak innego sposobu na uwolnienie się od sankcji, dlatego wznowienia negocjacji nie należy całkiem wykluczyć.
Można sobie wyobrazić kompromis w postaci częściowego, ale istotnego zniesienia sankcji w zamian za jakieś restrykcje na program nuklearny oraz deklaracje ograniczenia aktywności szyickich milicji w Syrii, Libanie czy Jemenie. Trumpowi pozostawałoby sprzedać tego rodzaju deal jako kolosalny sukces. Ale bardziej prawdopodobny jest – jeśli dojdzie do dyplomacji – trwały impas do listopada, bo Irańczycy liczą na zmianę w Białym Domu.
Trump, jak wszyscy poprzedni prezydenci USA, ma też nadzieję na zmianę reżimu w Teheranie. Stąd m.in. jego tweety popierające demonstrujących przeciw rządom islamskich teokratów. Na ulicach w Iranie jest coraz burzliwiej, ale trudno na razie ocenić, w jakim stopniu protesty wyrażają siłę opozycji i jej szanse na przejęcie władzy. Manifestacje są brutalnie tłumione, a zagrożenie ze strony „Wielkiego Szatana” – Ameryki – wciąż daje ajatollahom potężne narzędzie patriotycznej mobilizacji. Zdaniem ekspertów po zabójstwie Sulejmaniego w Teheranie nasila się walka o władzę. Niektórzy uważają, że jeśli rząd upadnie, zastąpi go ekipa jeszcze bardziej twardogłowa i bardziej antyamerykańska. Już zerwanie przez USA umowy nuklearnej wzmocniło irańskich jastrzębi i osłabiło uchodzącego za umiarkowanego prezydenta Rouhaniego.
Iran i USA, najgroźniejsze scenariusze
Jeżeli Trump wygra wybory, co jest bardzo prawdopodobne, można się obawiać, że mając rozwiązane ręce, zaryzykuje wojnę na pełną skalę. Zapowiedział przecież, że „dopóki jest prezydentem”, nie dopuści, by reżim w Teheranie wszedł w posiadanie bomb atomowych. Sankcjami tego nie osiągnie, gdyż Irańczycy uważają broń nuklearną za swoją polisę ubezpieczeniową. Jeśli nie uda się ich przekonać do porzucenia tych planów w drodze negocjacji, pozostanie unieszkodliwienie instalacji nuklearnych – poprzez ich zbombardowanie lub sparaliżowanie systemów komputerowych.
Tak czy siak – w razie kolejnej kadencji Trumpa trzeba być przygotowanym na najgroźniejsze scenariusze. Bo oczywiście pozwolenie Iranowi na uzbrojenie się w bombę niczego nie rozwiązuje i oznaczałoby rozpętanie nuklearnego wyścigu zbrojeń w całym regionie Bliskiego Wschodu i Zatoki Perskiej. O posiadaniu broni atomowej zamarzą Arabia Saudyjska, Egipt i inne mocarstwa. I jeśli ją zdobędą, pozostanie tylko czekać, kiedy wpadnie w ręce terrorystów.