Na ławie oskarżonych siedzi 69 członków Złotego Świtu, w tym 18 byłych posłów. Pytania zadaje ponad setka prawników. Od kwietnia 2015 r. sąd zebrał się już ponad 400 razy. A do maja, kiedy spodziewany jest wyrok, zbierze się jeszcze kilkadziesiąt. Dowody w postaci zdjęć, filmów i zeznań „ważą” dwa terabajty – aby się z nimi zapoznać, potrzeba 36 dni i nocy.
Proces jest historyczny ze względu na jego polityczne i symboliczne znaczenie. – To może być gwóźdź do trumny całego neofaszystowskiego ruchu – mówi Dimitris Psarras, dziennikarz śledczy, który bada przestępczą naturę Złotego Świtu od dziesięcioleci. – Skrajna prawica nadal będzie problemem. Ale neofaszyści, którzy od upadku junty w połowie lat 70. zdołali przeniknąć do armii, służb i sądownictwa, stracą rację bytu. Warunek to skazanie przywódcy – Nikosa Michaloliakosa. Bez niego nie ma Złotego Świtu.
Psarras był jednym z 350 świadków. Przedstawił w sądzie dowody na to, że Michaloliakos, niedoszły matematyk, otyły 61-latek o skrzeczącym głosie i minusowej charyzmie, zorganizował partię zgodnie z nazistowską zasadą wodzowską. Wyznaczał kierunki i metody działania, decydował o hierarchicznej, paramilitarnej strukturze organizacji i jej kryminalnym charakterze. Jeszcze w latach 80. stworzył pierwszy partyjny statut, w którym określał ugrupowanie jako narodowo-socjalistyczne, a członkom nakazywał przysięgać absolutne posłuszeństwo. W niewygodnym dokumencie, do którego dotarł Psarras, Michaloliakos pisał też o siejących terror brygadach uderzeniowych wzorowanych na bojówkach NSDAP.
Teraz wszystkiego się wypiera. W listopadzie zeznał, że jest niewinny i że pada ofiarą politycznego spisku. Gdy pod eskortą policji opuszczał przepełnioną salę sądową, grupa jego zwolenników stanęła na baczność i kilka razy wykrzyczała partyjne hasło: „Krew, honor, Złoty Świt!