Świat

Wiele wskazuje, że impeachment Trumpa będzie tylko i aż symboliczny

Donald Trump Donald Trump Kevin Lamarque / Forum
Zgodnie z oczekiwaniami komisja wymiaru sprawiedliwości Izby Reprezentantów uchwaliła w piątek dwa artykuły impeachmentu Donalda Trumpa – zarzuty nadużycia władzy i obstrukcji prowadzonego w tej sprawie w Kongresie dochodzenia.

Rezolucję w tej sprawie przegłosowano ściśle według partyjnego podziału w komisji – posiadający w niej większość demokraci głosowali za, zaś wszyscy republikanie – przeciw (23:17). Wcześniej, w wielogodzinnej dyskusji transmitowanej przez amerykańską telewizję, kongresmeni z GOP starali się dowodzić, że prezydent nie zrobił nic złego, a jeśli nawet zrobił, to nie kwalifikuje się to do impeachmentu.

Republikanie murem za Trumpem

Na zasadzie wolnoamerykanki chwytali się wszelkich sposobów. Od prawnych, np. argumentując, że nadużycie władzy nie jest przestępstwem kryminalnym. Chociaż czyny zasługujące na usunięcie z urzędu nie muszą figurować w kodeksie karnym, ponieważ chodzi o postępowanie szkodzące interesom kraju (jak naciskanie przez Trumpa na przywódcę sojuszniczego państwa, by pomógł mu wygrać wybory poprzez oczernianie rywala). Republikanie atakowali też Huntera Bidena, syna byłego wiceprezydenta i prawdopodobnego oponenta Trumpa w wyborach w 2020 r. Jeden z członków komisji Matt Gaetz posunął się nawet do sugestii, że Hunter jest narkomanem. Chociaż sam kongresmen, co mu przypomniano, był kilka lat temu aresztowany za jazdę po pijanemu.

Dalszy ciąg sagi impeachmentu łatwo przewidzieć. Oba zarzuty zostaną najpewniej uchwalone w przyszłym tygodniu przez całą Izbę, gdzie demokraci też mają liczbową przewagę. W styczniu sprawa trafi do Senatu, gdzie odbędzie się „proces”. Do zdjęcia prezydenta ze stanowiska potrzeba minimum dwóch trzecich głosów (67 na 100). Republikanie mają tu nieznaczną większość i żaden nie sygnalizuje gotowości porzucenia Trumpa, więc trudno sobie wyobrazić, by doszło do niespodzianki i pozbawienia go władzy.

Czytaj także: Waszyngton u progu kryzysu konstytucyjnego

Ludzie Trumpa odmawiają zeznań

Jedyną szansą na zmianę postawy republikanów, która zagroziłaby Trumpowi, byłoby przyjęcie przez demokratów innej taktyki rozgrywania procedury impeachmentu. Prowadząca śledztwo komisja ds. wywiadu Izby wezwała wcześniej na świadków najbliższych współpracowników prezydenta, którzy mogliby dostarczyć niezbitych dowodów jego szantażu wobec Wołodymira Zełenskiego. Czyli: szefa prezydenckiej kancelarii Miska Mulvaneya, sekretarza stanu Mike′a Pompeo, ministra energetyki Ricka Perry′ego, osobistego adwokata Trumpa Rudy′ego Giulianiego albo byłego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johna Boltona.

W odróżnieniu od dyplomatów i urzędników Białego Domu niższego szczebla, którzy zeznawali przed komisją, mieli oni stały i bezpośredni dostęp do Trumpa, więc ich zeznania były znaczące. Któryś z nich mógłby np. powiedzieć, że osobiście słyszał, jak prezydent zapowiada wstrzymanie pomocy wojskowej dla Ukrainy, aby zmusić Zełenskiego do ogłoszenia śledztwa w sprawie zatrudnienia Huntera Bidena w ukraińskiej firmie Burisma, gdy jego ojciec był wiceprezydentem. W sławetnej rozmowie telefonicznej 25 lipca Trump używał eufemizmów. Nie wiemy, co pretorianie prezydenta powiedzieliby przed komisją, ale pamiętajmy, że zeznania tam składa się pod przysięgą.

Wszyscy oni odmówili jednak stawienia się przed komisją i przekazania dokumentów w sprawie tajnych zabiegów Trumpa i jego ludzi. Postąpili tak z własnej inicjatywy albo pod presją Białego Domu, który odmówił jakiejkolwiek współpracy w sprawie impeachmentu. Nie zachowywali tak nawet ani Nixon, ani Clinton. Demokraci mogli odwołać się do sądu, oskarżając wezwanych o obrazę Kongresu, czyli przestępstwo, ale nie zrobili tego, bo druga strona złożyłaby apelację od ewentualnej pozytywnej decyzji i sprawa ciągnęłaby się aż do Sądu Najwyższego. Przedłużyłoby to całą procedurę o kilka miesięcy, a tymczasem już w lutym zaczynają się prawybory. W Partii Demokratycznej zwyciężył kurs przewodniczącej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi, która uznała, że lepiej się pospieszyć. Jak przekonywała, impeachment ułatwia Trumpowi i jego ludziom wmawianie Amerykanom, że opozycja jest zajęta głównie nękaniem prezydenta zamiast pracą nad poprawą ich losu.

Czytaj także: Obrońcy Trumpa wciąż „bojkotują” impeachment

Demokraci mogli zdziałać więcej

Nie wiadomo oczywiście, czy poważne obciążenia Trumpa przez np. Mulvaneya czy Boltona na pewno przekonałyby aż 20 republikańskich senatorów, aby głosowali za impeachmentem. Gdyby jednak uczyniło to choćby kilkoro z nich – Mitt Romney, Susan Collins albo Lisa Murkovski, znani z najbardziej krytycznego stosunku do prezydenta – byłoby to poważnym sukcesem demokratów. Zadałoby kłam narracji GOP i Białego Domu, że impeachment jest czysto polityczną, partyjną zemstą opozycji na nielubianym prezydencie i „unieważnieniem” wyniku wyborów w 2016 r.

Jednomyślne głosowanie republikanów przeciw – najpierw na plenum Izby i teraz w komisji wymiaru sprawiedliwości – rokuje, że i w Senacie głosy rozłożą się zgodnie z partyjnym podziałem. Tymczasem według konstytucji i jej interpretatorów – zauważają krytycy taktyki demokratów – zdjęcie prezydenta z urzędu przed upływem kadencji powinno być wyrazem woli zdecydowanej większości Amerykanów, aktem jednoczącym, a nie dzielącym społeczeństwo.

Czytaj także: Są zarzuty ws. impeachmentu Trumpa. Co dalej?

Historia przyzna rację zwolennikom impeachmentu

Wygląda więc na to, że impeachment ograniczy się ostatecznie do aktu głównie symbolicznego, surowego potępienia prezydenta bez formalnych praktycznych konsekwencji. Jak wpłynie to na wybory w listopadzie, trudno przewidzieć. Konfrontacja Trumpa z opozycją mobilizuje wyborców z obu obozów.

Demokraci mają jednak poważne argumenty na rzecz drogi, którą wybrali. Impeachment nie jest w Ameryce popularny, zaostrza podział i napięcia w kraju. Nawet przeciwnicy prezydenta mówią niechętnie o procesie w Kongresie. Ale jego oskarżenie było konstytucyjnym, a nawet moralnym obowiązkiem demokratów i historia na pewno przyzna im rację.

Adam Szostkiewicz: Klątwa trumpizmu

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama