Pakiet mobilności to z pozoru kolejny do bólu technokratyczny projekt legislacyjny. Dotyczy przede wszystkim jednej grupy zawodowej – kierowców ciężarówek. Jest pełen fachowych odniesień i drobnych, ciężkich do zrozumienia propozycji. Prace nad nim trwają od ponad dwóch lat, a na horyzoncie wciąż nie widać szans na porozumienie.
Propozycja stworzyła podziały niemal na wszystkich frontach. Nie zgadzają się ze sobą państwa członkowskie, kłócą się pracodawcy, odmienne pomysły prezentują instytucje. Do stołu dosiedli się producenci ciężarówek, którzy zwietrzyli szanse na większe zyski.
Pakiet dotyczy drogowego przewozu towarów i osób na terenie UE, czyli – porzucając żargon – firm transportowych. Najpierw Komisja Europejska przedstawiła swój pomysł rozwiązań. Najważniejsze zmiany dotyczyły wypoczynku, zasad przewozu na terenie obcego kraju i delegowania kierowców. Propozycja była kontrowersyjna, ale wydawała się akceptowalnym punktem wyjścia do dyskusji – i zwolennicy, i przeciwnicy zmian wiedzieli, że do ustalenia ostatecznej wersji daleka droga.
Czytaj też: Spory o płace dla pracowników delegowanych
Parlament Europejski zaostrza kurs
Dokument trafił do Parlamentu Europejskiego. Komisja chciała, by firmy transportowe mogły wykonać tzw. przewozy kabotażowe (czyli realizowane w całości na terytorium innego kraju niż ten, w którym zarejestrowana jest firma) przez pięć dni po zakończeniu kursu z „kraju macierzystego” przedsiębiorstwa. Parlament skrócił ten okres do trzech dni i dodał nakaz powrotu po tym okresie na co najmniej 60 godzin do kraju rejestracji. Deputowani utrzymali propozycje zakazujące kierowcom odbioru wypoczynku w kabinach sypialnych pojazdów. Podtrzymali również propozycję uznania ich za pracowników delegowanych, co wiąże się z podpisywaniem osobnych umów w każdym państwie, gdzie spędzają za kółkiem więcej niż trzy dni w miesiącu.
Parlament zgodził się na te zapisy w kwietniu, a we wrześniu europosłowie nowej kadencji potwierdzili poparcie dla projektu. Obecnie trwają negocjacje między przedstawicielami PE, państw członkowskich i KE. Ostatnia, zeszłotygodniowa sesja negocjacyjna zakończyła się fiaskiem. Po jednej stronie barykady stoją zwolennicy zmian z zachodu Europy, na czele z rządami Francji i Niemiec. Z drugiej strony są głównie kraje wschodu, w tym Polska.
Czytaj też: Kres pekaesów
Utrudnić życie tańszym firmom ze wschodu
Mało kto już udaje, że w projekcie chodzi o usprawnienie rynku. Zachodnie państwa popierają pakiet, bo pomoże ich firmom transportowym – utrudni działanie przedsiębiorstwom z Polski czy Bułgarii. Te w tej chwili mają nieporównywalnie niższe koszty i wypychają z rynku zachodnich przewoźników. Problem w tym, że sztuczne ograniczenie konkurencji to protekcjonizm, czyli działanie dokładnie odwrotne od założeń Unii.
Ostatniego argumentu chwytają się przeciwnicy zmian. W Polsce to Ministerstwo Infrastruktury oraz związek pracodawców Transport i Logistyka Polska. Rząd w Warszawie i pozostałe wschodnie stolice używają też argumentów środowiskowych. Zdaniem ministra Andrzeja Adamczyka wymóg powrotu ciężarówek do krajów ich rejestracji zwiększy emisje dwutlenku węgla o ponad 7 mln ton rocznie. W podobnym tonie wypowiada się jego bułgarski odpowiednik. Sytuacja rodzi paradoks – rządy, które zazwyczaj najsilniej wzbraniają się przed ograniczaniem emisji, tym razem zdecydowanie stają w obronie środowiska.
W zeszłym tygodniu federacje konsumenckie z dziewięciu państw członkowskich sprzeciwiły się pakietowi. O wystosowanie takiego pisma apelował polski związek. Ważny jest jednak podpis niemieckiego BDI, bo rząd w Berlinie dotychczas był silnym orędownikiem zmian.
Z drugiej strony orędownicy reformy mają silne wsparcie wśród producentów ciężarówek, na czele z niemiecką firmą MAN. Bawarskie przedsiębiorstwo jest w zaawansowanej fazie testów technologii autonomicznego konwoju ciężarówek. Pozwala ona na wysyłanie sznura kilku lub kilkunastu wozów i tylko pierwszy z nich wymaga prowadzenia przez kierowcę. Wprowadzenie drakońskich obostrzeń w delegowaniu i zasadach kabotażu naturalnie zwiększy atrakcyjność rozwiązania MAN.
Czytaj też: Migracje Polaków wewnątrz Unii Europejskiej
Kto za, kto przeciw pakietowi mobilności
Na razie do porozumienia w sprawie pakietu jest równie daleko jak do porzucenia prac nad nim. Sześć państw najgłośniej sprzeciwiających się zmianom to Polska, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Litwa i Łotwa. Ale nie mają wystarczająco głosów, by sprawę zablokować. Z drugiej strony w ostatnim miesiącu wzrósł sceptycyzm wobec wersji projektu zatwierdzonej przez europarlament. Kilka państw w środku i na geograficznych peryferiach wspólnoty (m.in. Czechy, Słowacja, Irlandia i Finlandia) wciąż waha się nad ostatecznym stanowiskiem. Na pewno do blokady potrzebna będzie organizacja koalicji przeciwników, tak by wszyscy prezentowali zbieżne argumenty.